Wstał długo po dwunastej. W sumie to we Włoszech o tej godzinie się życzy dobrego wieczoru. Otworzył powoli oczy i westchnął ciężko, czując na ciele wspomnienia z poprzedniej nocy. Laptop leżał na stole i czekał aż Andrea poczuje w sobie obowiązek napisania raportu. Łowca wstał z sykiem kiedy poczuł jak rany zaczęły piec. Podwinął koszulkę i z niesmakiem stwierdził, że rana się jeszcze nie zagoiła. Ściągnął ją z siebie i ruszył do szafki. Wyjął z niej małą przenośną lodówkę. Zajrzał do środka i wyjął woreczek, w którym rozlewała się burgundowa ciecz. Wampirza krew. Zaraz zębami odgryzł korek wlał sobie do gardła całe dwieście mililitrów. Zaraz poczuł się lepiej. Przez kilka minut czuł jak pulsuje mu w żyłach nadnaturalna siła. Wyostrzyły się wszystkie zmysły, w tym wzrok, który narzekał na zbyt mocne oświetlenie. Podszedł i zasunął żaluzje. Zaraz wrzucił ciuchy do worka na śmieci i ruszył pod prysznic by się jakoś ogarnąć. Dzisiaj miał w planach skorzystać z pieniędzy jakie wysłał mu zakon. Chciał zakupić kilka par ciuchów i może nowy zestaw pościeli, bo niedługo tak zasyfi łóżko, że będzie spał na kanapie. Odkręcił prysznic i stanął pod strumieniem lodowatej wody. Beznamiętnym wzrokiem obserwował jak krew barwi wodę, która spływała po jego brzuchu. Zaraz jednak rana się zamknęła pozostawiając po sobie strup. Do wieczora się zagoi, a wtedy będzie miał nową bliznę i kolejną dawkę motywacji do walki z tymi przeklętymi pijawkami. Umył szybko włosy i ogólnie spłukał z siebie senność. Wyszedł spod prysznica i przeczesał dłonią mokre włosy. Owinął się ręcznikiem w pasie i wszedł do pokoju zostawiając mokre ślady. Ułożył kołdrę w stos, wyciągnął ją z poszwy, by ubrudzony materiał zwinąć w niedbały zawiniątek i wrzucić wraz z porwanymi ciuchami do worka. Wyniesie to przy okazji. Gdy skończył to ruszył do kuchni. Zaraz włączył ekspres do kawy i zrobił sobie cappuccino. Podczas gdy maszyna wystawiała swój charakterystyczny koncert to Andrea zdążył odpalić. Zaciągnął się papierosem i wypuścił powoli dym. Zawiesił się na chwilę patrząc jak się przerzedza by zaraz zniknąć. Zamrugał, wrócił do rzeczywistości, zdając sobie sprawę, że jego serce przyspieszyło i na chwilę zrobiło mu się gorąco. Wyłączył ekspres, aż za dobrze znając to uczucie. Upił łyk kawy, odstawił kubek i zaciągnął się kilka razy. Potem znowu łyk kawy i tak w kółko, aż jedno z dwóch się nie kończyło. Tym razem wpierw skończył palić dlatego pet wylądował w kubku, a ten z kolei w zlewie. Chuj, pozmywa później. Wstał z pomrukiem i rzucił ręcznik gdzieś na bok, by po drodze złapać bokserki, bojówki i koszulkę. W łazience za to podsuszył włosy i jako tako je rozczesał. Jeszcze były za krótkie by je wiązać w kitkę. Oparł się o umywalkę i spojrzał na siebie w lustrze. Chyba jednak wyniesie tą posrebrzaną szybę. Nie lubił własnego odbicia. Worki pod oczami, lekki zarost. Zmęczona twarz i złość malująca się niebezpiecznymi cieniami w tęczówkach. Poczuł jak zalewa go furia. Przymknął oczy i odetchnął. Zaczął liczyć, odepchnął się od umywalki, a w pokoju rozejrzał się za telefonem i portfelem. Zawahał się czy wziąć katanę, ale zadowolił się dwoma scyzorykami. Jego cacunia nosiły wdzięczne nazwy Hell i Heaven. Oczywiście jedno z nich było wykute z poświęconego materiału. Otworzył go i przejechał palcami po ostrzu czując pod opuszkami wygrawerowane słowo. Nabrał głęboko powietrza do płuc i wypuścił je powoli, ledwo się powstrzymując przed wbiciem ostrza w ciało. Zaraz złość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Rozejrzał się jeszcze raz po mieszkaniu i wyszedł zamykając drzwi. Zaraz poważna mina zastąpiła miły uśmiech kiedy schodząc po schodach napotkał staruszkę, która mieszkała piętro pod nim.
- Dzień dobry, pani Smith - odezwał się uprzejmie, a kobieta uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową. Otworzyła drzwi i schowała klucz.
- Witam, witam nowego sąsiada. Może wpadniesz na herbatkę?- zapytała po spojrzeniu na zegarek. No tak. Starsi ludzie tacy są. Szczególnie jak mieszkają sami. Nikt nie wie, ile babcia Smith ma lat, ale pewnie tyle co samo kamienica. Łowca tylko pokręcił głową i ruchem ręki wskazał schody.
- Nie, mam kilka ważnych spraw. Dziękuję, może innym razem - stwierdził i ruszył na dół. Gdy wyszedł z klatki, uderzyły w niego różne dźwięki i zapachy. Zmarszczył brwi i sięgnął do kieszeni po papierosy. On nie zdzierży tego wyjścia. Włożył papierosa do ust i zaczął maltretować zapalniczkę.
- A spróbuj się nie odpalić, suko! - Warknął tak głośno, że jakaś kobieta na niego spojrzała a gdy łowca podniósł wzrok szybko schowała głowę w ramionach i wbiła oczy w buty, przyspieszając kroku. Andrea prychnął. Ale co ważniejsze… zapalniczka najwyraźniej lubiła jak się ją wyzywało, bo odpaliła! Zaciągnął się papierosem i mógł iść do przodu, stawiając czoła okrutnemu światu. Na szczęście już się nie zgubi. Tak myślał. Ale się mylił. Potwornie się mylił. To miasto było jak potwór, który wsysa cię do własnego żołądka i nie puszcza dopóki nie zostaniesz strawiony i nie wyjdziesz drugą stroną. Na szczęście tym razem było więcej osób i Andrea nie zawahał się spytać o drogę. Tylko, ze chłopaka trafiał szlag. Doskonale pamiętał wszystkie wskazówki. Ale było ich za dużo. Nie wiedział jak, ale każda napotkana osoba wskazuje zupełnie inny kierunek. Nie mógł przecież wiedzieć, że centrów handlowych jest tutaj więcej niż jedno. Po entej wskazówce przeprosił z roztargnieniem i schował się w jakiejś bocznej uliczce. Oparł się o ścianę próbując ogarnąć wściekłość i frustrację, jaka go ogarniała. Zaraz podeszła do niego grupka chłopaków.
- Masz jakiś problem? - Spytał jeden z nich. Była ich szóstka. Zwykli ludzie na pierwszy rzut oka. Lepiej. Spokojnie się wyżyje. Gdy nie odpowiedział podeszli bliżej, a on wyprostował się i zacisnął pięści. Uśmiechnął się szeroko i przekrzywił głowę na bok.
- Jak miło, że się tym interesujecie… Tak mam. Nie potrafię znaleźć centrum handlowego - stwierdził niskim głosem, beznamiętnym pasującym do jego spojrzenia żmii. Instynktownie się cofnęli, ale oczywiście jak na głupie bydło przystało zauważyli, że są w grupie i mają przewagę. Do oczu Andrea napłynęła pogarda. No niech podejdą, jadu starczy na każdego. Doskoczył do pierwszego napastnika i uderzył go tak mocno, że poczuł ból rozchodzący się po przedramieniu. Zacisnął zęby tłumiąc chichot. Chciał się wdać w wir walki, ale kątem oka zobaczył jak towarzysze tego biedaka uciekają. Pomachał ręką w powietrzu i zaraz przykucnął nad dresem cucąc go lekko. Mężczyzna otworzył oczy i jęknął przerażony.
- No już, już. Spoko to nie było nic osobistego. To miasto mnie wkurwia - powiedział i uśmiechnął się tak promiennie, jak tylko umiał. Nieznajomy pokiwał powoli głową jakby próbując połączyć tą uśmiechniętą postać z demonem, jaki się na niego rzucił. W jego oczach można było dopatrzyć się, że nie dawał rady tego przetworzyć. I tak właśnie dzieci kończy się palenie trawy. Andrea usiadł obok niego i złapał go za fraki, zaraz opierając cielsko chłopaka o śmietnik. Szczerze to przez głowę mu przeszła myśl, żeby wjebać go do swoich braci śmieci, ale nie zrobił tego. A nóż widelec będzie z niego pożytek. Dres najwyraźniej powoli zaczął rozumieć na czym stoi i kiwnął głową. No cholera zapłon jak explorer. Lepszy rydz niż nic.
- Zrobimy tak… Zaprowadzisz mnie do sklepu, a ja ci kupię mrożonkę byś mógł się pokazać w najbliższym czasie na dzielni… To jak? Deal?- Zapytał w końcu. Nieznajomy podejrzanie się ożywił na słowo deal, ale łowca już to pominął. Myślał, że pijana młodzież to debile. To coś, co właśnie zniżył do poziomu obitego ziemniaka, chyba nawet nie zasługiwało na miano Homo Sapiens Sapiens.
- Mogę cię zaprowadzić stary - stwierdził w końcu i wstał. Andrea puścił to mimo uszu. Zapisać. Chcesz mieć kumpla dresa, skapiszonuj mu mordę. Na szczęście chłopak nie chciał podtrzymywać z łowcą jakiejś bardziej ambitnej rozmowy. Andrea odpalił kolejnego papierosa i totalnie zignorował jego pytanie. On nie częstuje. Nikogo i nigdy w żadnych okolicznościach. Niech ludzie się uczą dbanie o swoje sprawy i o swoje interesy. Życie w zakonie go nauczyło, ze bycie altruistą prowadzi tylko do dodatkowej chłosty. Więc skoro nie można być dla ludzi dobrym… to zostańmy wrednymi wywłokami, które tylko rzucają innym kłody pod nogi. Kiedy już dotarli do sklepu, to zaczęło się podróżowanie. Andrea wrzucił kulturalnie papierosa do śmietnika, ale prócz klimatyzacji, w tym budynku nie było niczego przyjemnego. Tylko mu stanęły włoski na karku. Ciekawe ile wampirów się tutaj kręci.
„Nie jesteś tutaj by zabijać. Nie o tej porze dnia” upomniał się w myślach. Nie chciał też zwracać na siebie uwagi a ten barczysty przygłup mu to utrudniał. Na szczęście szybko się go pozbył. Pochodził po centrum handlowym i w końcu znalazł sklep z ubraniami. Szybko wybrał co mu było trzeba.
Kilka podkoszulek, jakieś tam spodnie na zmianę i bluzy. Ale problem nadszedł kiedy musiał zapłacić. Wspaniali zakonnicy nie poinformowali go jak się obsługiwać kartą kredytową. Jeżeli zakup nie przekroczyłby siedemdziesięciu funtów to wystarczyłoby przybliżyć, ale szybko podliczył, że jest daleko ponad tę kwotę. Stał więc obok kasy jak jakiś przychlast czekając na zbawienie. Na szczęście kolejna klientka nie miała gotówki. Potarł kark i chłonął to co się działo dookoła niego. Zaraz podszedł do kasy.
- Ja kartą…- Stwierdził dumnie i podał kobiecie plastikowe ustrojstwo. Dziewczyna była drobna i nawet ładna. Ten typ niewinnej urody. Włosy związane w kitkę i nieśmiały wzrok. Może z powodu budowy, ale Andrea zakwalifikował ją jako „nienadającą się do rozrodu” i szybko stracił nią zainteresowanie. Gdy podała mu urządzenie, z czcią włożył do niego kartę.
Prosiło o PIN. Zamrugał. Zaraz przypomniał sobie jak kobieta wpisywała jakieś liczby. Powtórzył jej gesty i wcisnął zielony. Błędny. Dopiero jak nieprzyjemny sygnał przeszył jego uszy zdał sobie sprawę, że miał wpisać co innego. Cztery cyferki dołączone do karty. Zaraz powtórzyli transakcje. Tym razem wszystko poszło pięknie. Andrea uśmiechał się jak dziecko. Złapał swoje torby i wyszedł tanecznym krokiem. Uśmiechnął się zadowolony z siebie, a potem dojrzał w tłumie czarną czuprynę Chrisa. Zaraz syknął i ruszył w drugą stronę. Zakupy. Zakupy były priorytetem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz