***
Zdążył dolecieć, pierdolnął walizkę gdzieś na bok i wziął swoją katanę, ukrytą w pokrowcu na gitarę. Trzęsły mu się ręce i ogólnie cały on. Nawet jego duma się trzęsła. Klęczał przed muszlą klozetową, jak przed przyszłą żoną... Albo, co gorsza, mężem. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Pokręcił głową i poprawił futerał na plecach. Postanowił wybrać się na zwiady. Znać na pamięć mapę całego miasta, łącznie z podziemnymi tunelami, a umieć się po tym poruszać to co innego. Gdy wyszedł na ulicę uderzył w niego hałas nocnego miasta. Momentalnie miał chęć odwrócić się na pięcie i wrócić do mieszkania, by schować się pod kołdrą z papierosem i mieć w poważaniu cały boży świat. Ale jak nie wypełni powierzonego mu przez Zakon zadania, to on zostanie w tym mieście na zawsze, w każdej uliczce po kawałku. Snując się przez miasto nie zachowywał się jakoś niezwykle. Ubrany też był zwyczajnie. Koszulka, bluza i dżinsy. Ale co bystrzejsze oko potrafiło zauważyć, że porusza się inaczej niż wszyscy... Powietrze jakby się przed nim otwierało, by zaraz za nim zamknąć się bez śladu. Krążył co jakiś czas, przystając, by ogarnąć gdzie się znajduje. Myślał, ze nie ma niczego bardziej posranego, niż ćwiczebny labirynt w piwnicach Zakonu, ale ulice Londynu właśnie przebiły go o głowę. Nie podobała mu się ta całą muzyka i upojony alkoholem tłum. Co jakiś czas ktoś go szturchał, a on ledwo się powstrzymywał, aby nie przywalić ułomowi w łeb. Powstrzymywał się tylko dlatego, że były to osoby, których nie znał. Jak to mówił jego najlepszy przyjaciel..."Ja wiem, że ty nie lubisz ludzi, ale nie musisz pluć jadem na każdego nieznajomego, który ci się nawinie". Andrea postanowił pójść za tą radą. Pomimo wszystko nie był w stanie załapać o co w tym wszystkim chodzi. Może i został wychowany inaczej, ale czyżby to było możliwe, żeby między przedstawicielami tego samego gatunku była aż taka przepaść intelektualna? W końcu nie wytrzymał, przystanął przy wejściu do jakieś klubu i wyjął papierosy. Ale oczywiście dała o sobie znać złośliwość rzeczy martwych... Zapalniczka miała głęboko w poważaniu czy jej właściciel potrzebuje dawki nikotyny.
- No ja pierdolę - syknął pod nosem i zahaczył pierwszego lepszego imprezowicza wychodzącego z klubu - Masz ognia?- Nie, to nie był w żadnym wypadku miły ton, pasował bardziej do mordercy, proszącego o ostatnie słowa swojej ofiary. Podniósł swoje niebieskie oczy na chłopaka. Nie odpowiedział mu od razu, wpierw wyjął z kieszeni bluzy paczkę jagodowych Winston'ów. Wsunął końcówkę papierosa do ust, uniósł brązowe źrenice i poruszył głową, aby odrzucić na bok grzywkę.
- Mhm - mruknął niedbale Koreańczyk i wyciągnął w stronę Andrea zapalniczkę. Dzięki Bogu, że ktoś miał ognień. Przyjął go już trochę bardziej rozluźniony. Narody! Możecie wstawać, nie rozpęta się trzecia wojna! Łowca dostał to, czego chciał! Włożył sobie papierosa do ust i chciał odpalić... A tu nie ma tak dobrze. Nagle przed oczami stanął mu słup ognia, który spokojnie mógłby zaalarmować straż pożarną na drugim końcu ulicy. Co to kurwa ma znaczyć. Zgasił zapalniczkę i złapał się za grzywkę, lecz na szczęście była cała. Jego brwi też nie ucierpiały. Przynajmniej miał taką nadzieję... Chociaż w sumie ten miotacz ognia to niezły patent na monobrew i przy okazji na zbyt wystający nos.
- Mogę cię posądzić o próbę zabójstwa- warknął w stronę chłopaka i spojrzał się na niego tak, że temperatura wokół nich spadła o jakieś pięć stopni. Widać było, że czarnowłosy nieznajomy nie potrafił się powstrzymać od śmiechu. Jakoś tak zapomniał go uprzedzić o wielkim ogniu, który jest wielki, nawet jak jest mały... A teraz był ustawiony na duży, więc... No na chuj mu brwi? I nos? I płat czołowy mózgu? Odpalił papierosa, trzymając w bezpiecznej odległości ten zabójczy płomień. Gdy zrobił to, co miał zrobić rzucił zapaliczką w stronę jej właściciela. Widać ruch Andrea był dla nieznajomego zaskoczeniem. Jednak w porę ją złapał. Refleks wampira? Tak. Nie każdy dałby radę, no, może przy dużej (podkreślamy trzy razy grubą linią) dawce szczęścia byłoby to możliwe, ale szybciej po prostu zwykły człowiek dostałby w łeb i jeszcze by jęknął z bólu. Ale ten chłopak nie był zwykłym człowiekiem, co samo w sobie poddenerwowało łowcę. Pierwsze wyjście i już spotkał wampira na łowach, który sobie hasa po ulicach jak dziewica na łące nie przejmując się konsekwencjami.
- Ups, zapomniałem cię ostrzec... - Odparł chłopak po tym jak się zaciągnął. Wyrwał tym samym Andreę z zamyślenia, spowodowanego życiową rozterką. Bardzo lubił swoje papierosy, a nie palił ich przez dobre osiem godzin... Ale z drugiej strony ta parszywa morda wampira aż się prosiła, by zgarować na niej fajka. Na szczęście nieznajomy odezwał się ponownie.
- To pa - mruknął tylko i ruszył przed siebie. Łowca uniósł brew do góry. Jego twarz mówiła sama za siebie. Nie wolno odwracać się plecami do drapieżnika... Nie wolno. Odczekał kilka sekund i poszedł za nim. Nie wydawał z siebie żadnego odgłosu, co i tak nie byłoby problemem zważając na to, jak bardzo hałasują ludzie dookoła nich. Trzymał się w bezpiecznej odległości, tak żeby nawet wyczulony węch pijawki nie mógł go ostrzec przed niebezpieczeństwem w postaci śledzącego łowcy. Zagłębiali się powoli w bogate dzielnice. Blokowiska powoli przeobrażały się w domki jednorodzinne. Całkiem miło. Szkoda, że sam musiał mieszkać w czterdziestu metrach, bo pożydzili mu luksusów. Gdy Andrea skończył palić przystanął przy jakimś żebraku i wyrzucił mu peta do słoika. Zaspokoił swoje dzienne zapotrzebowanie na skurwysyństwo wobec bliźniego i postanowił iść dalej. Poza tym zachował się ekologicznie. Nie zaśmiecał tej pięknej planety, w której żył, a to już czyn godny podziwu.
- Masz, tylko nie wydaj na głupoty - burknął i odszedł, olewając jakąkolwiek odpowiedź mężczyzny. Szybko zlokalizował wampira i ponownie ruszył jego śladem. Młody krwiopijca szedł spokojnie najwyraźniej nieświadomy tego, że ktokolwiek za nim idzie. A nawet jeśli instynkt mu coś podpowiadał to musiały być to słabe bodźce. Tak to jest, nawet z najlepszymi drapieżnikami, jeżeli się je sprowadzi do miasta tracą swój szósty zmysł i stają się zwierzyną. Andrea mógłby go zaatakować gdyby nie fakt, że maskę zostawił gdzieś w mieszkaniu. Tym razem wampir nie stanie się szaszłykiem. Czyli pomimo dobrych chęci nie mógł nic wskórać. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Przez chwilę obserwował budynek, do którego wszedł czarnowłosy chłopak, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Długo jeszcze krążył po mieście, by w końcu dotrzeć do przerażającego wniosku - zgubił się. Do mieszkania dotarł dopiero nad ranem, na szczęście nie było czego tłuc, ani czego wyrzucać przez okno, a jego walizka byłą zbyt cenna na takie zabawy. Na chuj mu fotograficzna pamięć, jeśli ma zerowy zmysł orientacji w miejskim zgiełku?
Natknęłam się na twarzoksiążce na link i jestem przeszczęśliwa, że udało mi się znaleźć to cudo. Powodzenia w dalszym pisaniu, klikam gwiazdkę i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńWeny, weny i jeszcze raz weny.
Poprawka: Komentarz jest kierowany tylko do Bell... Ciebie, End nie lubię :) ale to już wiesz.
Usuń