10 mar 2016

[Efekt Motyla] Rozdział 1 - Na chuj Ci brwi?

Rok szkolny miał zacząć się lada chwila. Christian nadal nie wyobrażał sobie, jak ma niby chodzić do szkoły. W zimę problem byłby mniejszy, bo rano byłoby jeszcze ciemno, ale jakby wracał to i tak miałby problem, słońce... Ponieważ wtedy już będzie świeciło. - Cholera jasna - warknął pod nosem, krążąc po pokoju. Wierzył, że jego cudowni rodzice coś wymyślą, bo robienie z siebie dziwadła i chodzenie z parasolką nie było dla niego zbyt przekonujące. Wcześniej uczył się w domu, bo udało mu się dostać papierek na nauczanie indywidualne. Teraz już nie. Pomimo tego, że lekarz wiedział kim jest, miał to szczerze w nosie. W końcu nie on się upiecze na smażonego kurczaka. Za oknem już dawno było ciemno. Zegar wybił właśnie godzinę dwudziestą drugą. Czyż to nie jest idealna pora na łowy? Ludzie korzystają z ostatnich dni wakacji, chcą się zabawić. Znalezienie panienki, która chętnie pójdzie z nim do łóżka będzie łatwe. A dlaczego akurat takiej? Atakowanie od razu go nie interesowało. Wolał wcześniej chwilę się pobawić i zatopić kły, kiedy dziewczyna straci czujność. Jest wtedy łatwiej, bo ani się nie szarpnie ani nie wrzeszczy jakoś szczególnie głośno. Chociaż jest też jeden minus... Chris wracał prawie tak pijany jak te dziewoje, z których pił. Ale czego się nie robi dla krwi? Na białą koszulkę założył czarną bluzę, a do tego na nogi nasunął swoje czarne glany z oczojebnymi, pomarańczowymi sznurówki i wyszedł z domu, kierując się w stronę większych zabudowań. No bo co on znajdzie w lesie? Lisa? Niezbyt go to zadowalało. Przez jakiś czas krążył po ulicach Londynu. Niezbyt skupiał się na wyborze lokalu, w którym zapoluje na swoją ofiarę. Wszedł do jednego z klubów. Nie przepadał jakoś bardzo za tym klimatem... Smród potu zmieszany z alkoholem i różnymi perfumami. Przy jego wrażliwym węchu było to niebywale nieprzyjemne... Przynajmniej na początku, z czasem się przyzwyczajał. Ale zanim do tego doszło to krzywił się jakby połknął cytrynę, albo powąchał starą skarpetkę. Rozejrzał się bacznym wzrokiem wyszukując wśród tej tańczącej masy jakichkolwiek wskazówek, czy to tutaj znajdzie to, czego szuka. Kilka uderzeń w bark zmusiło wampira by się ruszył z miejsca. To był bardziej instynkt przetrwania, niż cokolwiek innego. Gdyby się nie ruszył to by go przerobili na naleśnika. Szedł przez tłum ludzi, szukając swojej ofiary. W końcu znalazł... Niska dziewczyna o długich, kręconych blond włosach. Ale nie o wygląd chodziło.. Wśród tylu zapachów czuł jej krew, była idealna. Czuł ją wyraźnie, dlatego podejrzewał, że musiała się gdzieś skaleczyć. Uśmiechnął się chytrze pod nosem i podszedł, aby zagadać. Ogarnął od razu, że jest gadatliwą dziewczyną, a do tego cholernie łatwą. Nie minęło pół godziny flirtowania, kiedy jej postawa się otworzyła, a propozycje stały się śmielsze. Zaciągnął ją do męskiej łazienki, dokładniej to do jednej z kabin. Jej przyjaciółki były jeszcze bardziej wstawione, niż ona sama. Nie będą się martwić, jeżeli nie wróci przez jakiś czas, czyli nie przyjdą jej szukać. Pięknie, posiadał ofiarę. Zaczęło się od niewinnych pocałunków, po czym Chris pchnął ją na ścianę, zastawiając jej sobą drogę ucieczki. Była spięta, może nawet sama o tym nie wiedziała, ale jej ludzkie ciało odczuwało w Chrisie drapieżnika. Nie przestając jej całować wsunął swoje chłodne dłonie pod koszulkę dziewczyny. Nic podejrzanego, na dworze pizga szatanem, to normalne, że ktoś ma zimne dłonie... Oraz usta. Blondynka tylko syknęła i zaczęła się rozluźniać. Chris przejechał wargami po linii jej szczęki i powstrzymał się od prychnięcia pełnego pogardy dla jej łatwowierności. Kiedy już jego usta były przy jej szyi, wysunął kły i zatopił je w skórze dziewczyny. Pod językiem poczuł nieprzyjemny smak... Kurwa, więcej tych perfum się nie dało? Szybko jednak zastąpiony został słodką krwią. Dziewczyna szczęśliwie nie piszczała... Widać było strach w jej oczach, ale była cicho. Czyżby miała nadzieję, że Chris jej nie zabije? No to dobrze myślała. Wyczyścił jej pamięć i zostawił. Przez chwilę była w tym stanie zawieszonego zombie, czyli norma po tym, jak wampir ci grzebie w umyśle. Szczęśliwy oblizał usta i wyszedł z klubu, miał w planach wrócić jak najszybciej do domu, wszak nie czuł się komfortowo w tak dużym gronie ludzi... Jednak plany mu się trochę pokrzyżowały.


***


Zdążył dolecieć, pierdolnął walizkę gdzieś na bok i wziął swoją katanę, ukrytą w pokrowcu na gitarę. Trzęsły mu się ręce i ogólnie cały on. Nawet jego duma się trzęsła. Klęczał przed muszlą klozetową, jak przed przyszłą żoną... Albo, co gorsza, mężem. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Pokręcił głową i poprawił futerał na plecach. Postanowił wybrać się na zwiady. Znać na pamięć mapę całego miasta, łącznie z podziemnymi tunelami, a umieć się po tym poruszać to co innego. Gdy wyszedł na ulicę uderzył w niego hałas nocnego miasta. Momentalnie miał chęć odwrócić się na pięcie i wrócić do mieszkania, by schować się pod kołdrą z papierosem i mieć w poważaniu cały boży świat. Ale jak nie wypełni powierzonego mu przez Zakon zadania, to on zostanie w tym mieście na zawsze, w każdej uliczce po kawałku. Snując się przez miasto nie zachowywał się jakoś niezwykle. Ubrany też był zwyczajnie. Koszulka, bluza i dżinsy. Ale co bystrzejsze oko potrafiło zauważyć, że porusza się inaczej niż wszyscy... Powietrze jakby się przed nim otwierało, by zaraz za nim zamknąć się bez śladu. Krążył co jakiś czas, przystając, by ogarnąć gdzie się znajduje. Myślał, ze nie ma niczego bardziej posranego, niż ćwiczebny labirynt w piwnicach Zakonu, ale ulice Londynu właśnie przebiły go o głowę. Nie podobała mu się ta całą muzyka i upojony alkoholem tłum. Co jakiś czas ktoś go szturchał, a on ledwo się powstrzymywał, aby nie przywalić ułomowi w łeb. Powstrzymywał się tylko dlatego, że były to osoby, których nie znał. Jak to mówił jego najlepszy przyjaciel..."Ja wiem, że ty nie lubisz ludzi, ale nie musisz pluć jadem na każdego nieznajomego, który ci się nawinie". Andrea postanowił pójść za tą radą. Pomimo wszystko nie był w stanie załapać o co w tym wszystkim chodzi. Może i został wychowany inaczej, ale czyżby to było możliwe, żeby między przedstawicielami tego samego gatunku była aż taka przepaść intelektualna? W końcu nie wytrzymał, przystanął przy wejściu do jakieś klubu i wyjął papierosy. Ale oczywiście dała o sobie znać złośliwość rzeczy martwych... Zapalniczka miała głęboko w poważaniu czy jej właściciel potrzebuje dawki nikotyny.
 - No ja pierdolę - syknął pod nosem i zahaczył pierwszego lepszego imprezowicza wychodzącego z klubu - Masz ognia?- Nie, to nie był w żadnym wypadku miły ton, pasował bardziej do mordercy, proszącego o ostatnie słowa swojej ofiary. Podniósł swoje niebieskie oczy na chłopaka. Nie odpowiedział mu od razu, wpierw wyjął z kieszeni bluzy paczkę jagodowych Winston'ów. Wsunął końcówkę papierosa do ust, uniósł brązowe źrenice i poruszył głową, aby odrzucić na bok grzywkę.
- Mhm - mruknął niedbale Koreańczyk i wyciągnął w stronę Andrea zapalniczkę. Dzięki Bogu, że ktoś miał ognień. Przyjął go już trochę bardziej rozluźniony. Narody! Możecie wstawać, nie rozpęta się trzecia wojna! Łowca dostał to, czego chciał! Włożył sobie papierosa do ust i chciał odpalić... A tu nie ma tak dobrze. Nagle przed oczami stanął mu słup ognia, który spokojnie mógłby zaalarmować straż pożarną na drugim końcu ulicy. Co to kurwa ma znaczyć. Zgasił zapalniczkę i złapał się za grzywkę, lecz na szczęście była cała. Jego brwi też nie ucierpiały. Przynajmniej miał taką nadzieję... Chociaż w sumie ten miotacz ognia to niezły patent na monobrew i przy okazji na zbyt wystający nos.
- Mogę cię posądzić o próbę zabójstwa- warknął w stronę chłopaka i spojrzał się na niego tak, że temperatura wokół nich spadła o jakieś pięć stopni. Widać było, że czarnowłosy nieznajomy nie potrafił się powstrzymać od śmiechu. Jakoś tak zapomniał go uprzedzić o wielkim ogniu, który jest wielki, nawet jak jest mały... A teraz był ustawiony na duży, więc... No na chuj mu brwi? I nos? I płat czołowy mózgu? Odpalił papierosa, trzymając w bezpiecznej odległości ten zabójczy płomień. Gdy zrobił to, co miał zrobić rzucił zapaliczką w stronę jej właściciela. Widać ruch Andrea był dla nieznajomego zaskoczeniem. Jednak w porę ją złapał. Refleks wampira? Tak. Nie każdy dałby radę, no, może przy dużej (podkreślamy trzy razy grubą linią) dawce szczęścia byłoby to możliwe, ale szybciej po prostu zwykły człowiek dostałby w łeb i jeszcze by jęknął z bólu. Ale ten chłopak nie był zwykłym człowiekiem, co samo w sobie poddenerwowało łowcę. Pierwsze wyjście i już spotkał wampira na łowach, który sobie hasa po ulicach jak dziewica na łące nie przejmując się konsekwencjami.
- Ups, zapomniałem cię ostrzec... - Odparł chłopak po tym jak się zaciągnął. Wyrwał tym samym Andreę z zamyślenia, spowodowanego życiową rozterką. Bardzo lubił swoje papierosy, a nie palił ich przez dobre osiem godzin... Ale z drugiej strony ta parszywa morda wampira aż się prosiła, by zgarować na niej fajka. Na szczęście nieznajomy odezwał się ponownie.
- To pa - mruknął tylko i ruszył przed siebie. Łowca uniósł brew do góry. Jego twarz mówiła sama za siebie. Nie wolno odwracać się plecami do drapieżnika... Nie wolno. Odczekał kilka sekund i poszedł za nim. Nie wydawał z siebie żadnego odgłosu, co i tak nie byłoby problemem zważając na to, jak bardzo hałasują ludzie dookoła nich. Trzymał się w bezpiecznej odległości, tak żeby nawet wyczulony węch pijawki nie mógł go ostrzec przed niebezpieczeństwem w postaci śledzącego łowcy. Zagłębiali się powoli w bogate dzielnice. Blokowiska powoli przeobrażały się w domki jednorodzinne. Całkiem miło. Szkoda, że sam musiał mieszkać w czterdziestu metrach, bo pożydzili mu luksusów. Gdy Andrea skończył palić przystanął przy jakimś żebraku i wyrzucił mu peta do słoika. Zaspokoił swoje dzienne zapotrzebowanie na skurwysyństwo wobec bliźniego i postanowił iść dalej. Poza tym zachował się ekologicznie. Nie zaśmiecał tej pięknej planety, w której żył, a to już czyn godny podziwu.
- Masz, tylko nie wydaj na głupoty - burknął i odszedł, olewając jakąkolwiek odpowiedź mężczyzny. Szybko zlokalizował wampira i ponownie ruszył jego śladem. Młody krwiopijca szedł spokojnie najwyraźniej nieświadomy tego, że ktokolwiek za nim idzie. A nawet jeśli instynkt mu coś podpowiadał to musiały być to słabe bodźce. Tak to jest, nawet z najlepszymi drapieżnikami, jeżeli się je sprowadzi do miasta tracą swój szósty zmysł i stają się zwierzyną. Andrea mógłby go zaatakować gdyby nie fakt, że maskę zostawił gdzieś w mieszkaniu. Tym razem wampir nie stanie się szaszłykiem. Czyli pomimo dobrych chęci nie mógł nic wskórać. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Przez chwilę obserwował budynek, do którego wszedł czarnowłosy chłopak, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Długo jeszcze krążył po mieście, by w końcu dotrzeć do przerażającego wniosku - zgubił się. Do mieszkania dotarł dopiero nad ranem, na szczęście nie było czego tłuc, ani czego wyrzucać przez okno, a jego walizka byłą zbyt cenna na takie zabawy. Na chuj mu fotograficzna pamięć, jeśli ma zerowy zmysł orientacji w miejskim zgiełku?


2 komentarze:

  1. Natknęłam się na twarzoksiążce na link i jestem przeszczęśliwa, że udało mi się znaleźć to cudo. Powodzenia w dalszym pisaniu, klikam gwiazdkę i czekam na więcej.
    Weny, weny i jeszcze raz weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawka: Komentarz jest kierowany tylko do Bell... Ciebie, End nie lubię :) ale to już wiesz.

      Usuń