30 kwi 2016

[Z.O.O.M.] Cz. I

Obudził się w laboratorium. Nie wiedział co się dzieje, dopóki nie załączyli mu programu. Wstrząs wprawił w ruch mózg. Sztuczną inteligencję. Zaraz sprawdził w bazie danych kim jest. 
Jest maszyną.
Służącym przeznaczonym do obrony kogoś ważnego. On sam nic nie znaczył. Zdążył o tym pomyśleć a w jego ciele zawrzał gniew. Wściekłość i poczucie niesprawiedliwości. Nie wiedział dlaczego. Nie znał tego wcześniej. Albo znał. Szybko przeszukał bazę danych. Uczucia. To coś, czego nie powinien odczuwać. Szybko je stłumił, a jego serce powróciło do normy. W samą porę by uchronić się przed gniewem animatora. Stwórcy, który wszedł zaraz do sali. Obejrzał jego nagie ciało. Bez uczuć, bez skrupułów. Tylko pusta duma kogoś, kto wypełnił powierzone mu zadanie.
- Wstań - rzekł, a mężczyzna wyprostował się nie zważając na ból stawów. Bo do tego został stworzony. Do wykonywania rozkazów człowieka, który stał się bogiem.
- Witaj na świecie CB337 - baza danych mówiła, że powitania są radosne, a nie zimne. Ale on jest rzeczą. Posiada tylko oznaczenie. Nie ma historii zawartej w tych kilku sylabach.
Potem były badania motoryczne. Wypadł powyżej normy. W końcu go nakarmili i wysłali do pryczy, by zresetował system. Zamknął posłusznie oczy. Gdy je otworzył, zdał sobie sprawę skąd się wzięła poprzednia dawka emocji. Tym razem odczucie dopadło go z podwójną siłą wywołując zawroty głowy. Otworzył usta.
On nie był CB337.
Miał imię.
Ben.
Wszyscy mówili że jest wyjątkowy. Żadne chodzące ciało nie miało tak dobrych wyników. Rozwiązywał testy początkowe jak na maszynę przystało. Nawet nie zwracał na to uwagi. Cały czas myślał o przebudzeniu i o tym, jak sobie przypomniał kilka obrazów.
Siedział w swoim pokoju i układał obrazy w folderach. Dopiero kiedy dotarł do niego jakiś dźwięk, odwrócił głowę i nabrał ostrości.
- Idziemy na filmy szkoleniowe - stwierdził Bóg. Nie. On nie był Bogiem. Był lekarzem. Tak mówiła jego karta pamięci. Ale z drugiej strony tworzył życie.
CB337 wstał i spokojnym krokiem ruszył korytarzem. Sala filmowa była niewielka. Siedziały tam pozostałe sztuczne inteligencję. Usiadł na swoim miejscu i zaczął się seans. Każda posłuszna maszyna powinna wiedzieć jak egzystować w społeczeństwie. Jak zachowywać się w domu swojego pana.
W domu.
Działka.
Opuszczone miejsce.
Faktura kanapy przypalona papierosami.
Już miał się odezwać, kiedy zdał sobie sprawę, że te obrazy widział tylko on. Zaraz stworzył dla nich nowy folder. Ale nie wiedział jak go nazwać. W końcu podjął decyzje. Wspomnienia. Tak ludzie określali obrazy z przeszłości.
Po seansie wrócił do pokoju. Otworzył folder i obejrzał kilka set razy te kilka sekund. Smakowały wolnością i nosiły za sobą jedno imię. Jak na razie dla niego nieuchwytne. Zamknął oczy i wyłączył system by odpocząć przed kolacją.
Jadł z apetytem i podziękował co wywołało zachwyt u jego animatora. Według niego był idealny i świetnie nadawał się na życie w ludzkim społeczeństwie. Ponownie poczuł gniew
On tez był człowiekiem. Jednak pomimo chęci buntu... Milczał. Baza danych mówiła jasno: opór był karany odłączeniem procesora.
- CB337 wszystko w porządku?- Zapytał lekarz. Pewnie zauważył jego wzdrygnięcie. Nie należy lekceważyć jego bystrych oczu. Nawet jeśli się jest maszyną.
- Nic ważnego. Musze przebadać kartę czuciowa - stwierdził tylko. Mężczyzna kiwnął głową. Uwierzył. Przecież roboty nie kłamią.
Ale on nie był maszyną.
Tej nocy nie wyłączył systemu. Oglądał na nowo obrazy zapisane w folderze i po dłuższej chwili stwierdził, że wyostrzały się i wzbogacały o drobne szczegóły.
Nad ranem został poinformowany, że pod koniec tygodniowego szkolenia integracyjnego wyjdzie z ośrodka na test.
Wstał z pryczy z obojętna miną, ale wewnątrz niego wrzało tak mocno, ze lękał się stopienia obwodów. Ale to nie był kwas, którego używali do dezaktywacji. To była euforia.
Za tydzień spotka Louisa i spyta go jaka historie niesie za sobą jego imię.

***
Jego cały świat legł w ruinie. Słyszał o sztucznej inteligencji nie raz, nie dwa, ale mówiono, że jest ona umieszczana w ciałach zmarłych. No... Może i racja, zmarłych, ale raczej nie naturalnie. Był świadkiem, jak porwali jego kumpla i zaraz po tym zaczął nagłaśniać sprawę. Oczywiście doprowadziło to do tego, że skończył za kratkami. Ale chyba nieźle kogoś boli głowa, jeśli sądzi, że Louis przesiedzi tu do końca życia. Fakt, trochę czasu mu to zajęło, ale się wydostał. Wyrwał się z puszki, musiał przyznać, że czuł się z tym zajebiście. Tylko co teraz? Wszystko pięknie, ale przejebane będzie, kiedy znowu go złapią. Wtedy nie wydostanie się tak łatwo.
Fuknął pod nosem. Skoro i tak nie wiedział gdzie iść, to wpadł teraz na jeden pomysł. Stara opuszczona działka. Miejsce, które wygląda, jakby ktoś po prostu wyszedł i nigdy nie wrócił...
Nie pakował się...
Nie sprzątnął...
Po prostu wyszedł. Zostawił wszystko i wyszedł.
Praktycznie nikt tam nie przychodził od lat. Dlatego to właśnie tam się udał, tam zawsze spędzali razem czas, czy też spotykali się, by potem gdzieś iść.
Chwila. Jego tu nie ma.
No tak... Westchnął ciężko i zajrzał do szafki, gdzie zawsze chowali fajki, alkohol i inne "potrzebne" rzeczy. Nic nie ruszone. Wartość tego wszystkiego jest niewielka, więc gdyby wszystko znikło nie byłoby szkody. Wcześniej by nie było, teraz nawet głypi, stary koc, który leżał na tyle półki, był skarbem. Sięgnął po papierosa z tamtejszej paczki i odpalił go. Zapalniczka oczywiście była w opłakanym stanie i zanim postanowiła dać jakikolwiek płomień, to Louis nieźle ja zwyzywał. W końcu jednak się udało.
Jako iż mieszkał sam to nie miał jak dostać się do domu. Skonfiskowali mu przecież klucze... I telefon. Widocznie pozostaje mu tu spędzić noc. Nie było tu ani szczególnie ciepło, ani przytulnie. Mężczyzna jednak wziął jakieś stare łachy i położył na kanapie. Zawsze jakąś poduszka... Koc oczywiście pełnił role nakrycia. Położył się i głęboko zaciągnął papierosem. Musi teraz albo wymyślić coś mądrego, albo siedzieć tutaj... Druga opcja idealna dla leni. Ogólnie idealna dla niego, bo Louis inteligencją nie błyszczał.
Minęło może kilka dni. Nikt tutaj nie przychodził, ni nic. Widocznie nawet straże się nim nie interesowały, kiedy się ukrywał. Nie nagłaśniał tego, czego nie powinien. Dla nich wygodniej... No i maja więcej miejsca w pierdlu.
Właściwie jak on tutaj żył? Jak dzikus... Nie było przecież prądu, kuchenka od wieków nie działała, bieżącej wody również brakowało. Jedynie niedaleko płynęła rzeka i to właśnie tam Louis się mył. Żywił się tym, co mieli znajdowało się w szafce, albo próbował coś upolować. Kilka razy się udało. Mówią, że nie powinno się jeść mięsa z nieprzebadanego zwierzęcia. Jasne, ale teraz to on miał to w dupie.
Akurat leżał pod kocem, wpatrując się w ostatniego papierosa z paczki. Oszczędzał jak tylko się dało, ale i tak szybko się skończyły. Po chwili usłyszał czyjeś kroki. Ale... Kto mógłby tutaj przyjść? Podniósł się powoli. Wyszedł z pomieszczenia przez okno. Zaraz skierował się do głównego wyjścia i już chciał przyłożyć temu komuś w łeb, kiedy w ostatniej chwili spostrzegł kim on jest.
- Ben... - Szepnął. Szczerze? Nie sądził, ze go jeszcze spotka.
Tak to było ciało jego przyjaciela. Zamiast mózgu miał sztuczną inteligencję, ale też nie do końca. CB337 sam nie wiedział jak tam trafił. Wszystko określił jako intuicja. Zmysł pierwotny, który często pomagał ludziom. Pomimo to nie sądził, że mu się uda. Cały czas czul czyjeś spojrzenie na karku. Ale na złodzieju czapka plonie. Był najlepszy, dlaczego miałby się buntować? Wiele razy upominał się by nie wydawać się zbyt ludzki. Ale i tak cały czas czul, że to nie wystarcza. Pomimo tego stal teraz na tym ganku. Serce mu łomotało w piersi. Jeżeli takie emocje są dla ludzi norma to nie dziwił się, że nie dożywają stu lat. Ale z drugiej strony kiedy odłączył się od animatora i ruszył wraz z tłumem, poczuł że żyje. Wszystko zdawało się nabierać nowych barw.
Ale był jeden problem. Zdał sobie z niego sprawę, kiedy stał przed drzwiami. Co ma powiedzieć? Te szczątki, jakie ma w folderze nie są wystarczające by funkcjonować, nie mówiąc już o rozpoznaniu tego Louisa. A pomimo to gdy spojrzał na mężczyznę, który stał przed nim, był pewien ze to on.
-Louis...?- Odpowiedział i wyostrzył obraz na jego twarzy. Nie spodziewał się kogoś tak... Zwykłego. Myślał, że ten mężczyzna jest w stanie przenieść góry, podczas gdy niczym nie różnił się od każdego napotkanego przechodnia. Louis był bardzo zwykłym człowiekiem. Prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, jasne włosy sięgające do łopatek, które praktycznie nigdy nie są w dobrym stanie. Zniszczone, krzywo pościnane. Niebieskie oczy. Tylko one łączyły go z przystojnym Kenem, rodem Barbie. W gruncie rzeczy nie miał ani idealnej budowy, ani cery, twarz sama w sobie nie była symetryczna, ni nic. Był zwyczajny.
Początkowo odskoczył o krok, może dwa. Tak, to było to ciało, niby ta sama osoba, ale nie... Sam Ben już przecież nie żył. To była maszyna... Maszyna, która jakimś zasranym cudem zna jego imię. Myślał, że całkiem zabrali im wspomnienia.
- Skąd wiesz jak się nazywam? - Zapytał z dozą niepewności.
Ale nie... Chwila, oni mają plan. Przecież nie są tacy głupi. Na razie milczał, ale to tylko na razie. Chcieli go zamknąć na dobre. To by też wyjaśniało dlaczego Ben, a raczej ta maszyna miała coś tam zachowane w głowie. No tak, maszyna, łatwo powiedzieć. Ale Louis dalej widział przed sobą swojego przyjaciela Bena, z którym spędził tyle lat swojego życia, z którym wygłupiał się w tym miejscu, gdzie właśnie teraz stoją. Mógłby go zabić, w końcu żeby coś działało, musi działać wszystko, ale nie dałby rady. Miałby wtedy problem z głowy, przynajmniej jeden, mógłby jeszcze trochę tutaj spokojnie posiedzieć. Ale nie potrafił. Nie, nie, nie... Stop, teraz to blondyn musiał działać. Zrobić cokolwiek, w końcu nie mogli go znów złapać.
- Masz moje wspomnienia - zaczął z lekkim wahaniem cyborg.
Nogi Louisa całkiem znieruchomiały przy słowach Bena. To brzmiało... Tak realistycznie. Szybko ruszył... Wiedział, że musi uciekać i to tez zrobił. Dookoła wszędzie las, gdzieś się schowa. W krzakach, jakimś dole, gdziekolwiek.
Ben rozumiał jego zachowanie. Zaczął uciekać. Nie dał mu szans na wytłumaczenie wszystkiego. A z drugiej strony nie umiał tego zrobić. Nie był w stanie mu pokazać swoich folderów. Ale pewnie i to na niewiele by się zdało. System podpowiadał, by ruszył za mężczyzna. Nie zrobił tego. Znowu intuicja, która była sprzeczna z logiką. Ponownie dała o sobie znać. Stanął w lekkim rozkroku i ułożył dłonie przy ustach by go było lepiej słychać.
- Nie wiem kim jestem! Pomóż mi Louis! Proszę!- Karta dźwiękowa wzmocniła jego głos. Szybko odszukał w głowie uczucie, jakie chciał wywołać. Zaufanie. Postąpił nieschematycznie. Sztuczne inteligencje tak nie robią.
Louis zatrzymał się. Stanął w miejscu. Zrobił te "parę" kroków w tył i spojrzał na niego. Wciąż utrzymywał dystans co najmniej kilkunastu metrów. No przecież nie podbiegnie teraz do niego i nie przytuli go ze słowami "och, mój przyjacielu". To nawet wcześniej nie miało prawa bytu.
- Skąd mam wiedzieć, że celowo cię tu nie wysłali? - Zapytał dosyć głośno, jednak nie krzyczał. Nie widział takiej potrzeby, dookoła i tak było cicho, szum lasu nie był wystarczająco głośny, by zagłuszyć słowa niebieskookiego. Nie powinien nagle się cofać, powinien uciekać, ale racja... Maszyny tak nie robią. Maszyna by za nim po prostu pobiegła, złapała i nie słuchała. A on nawet się nie ruszył i właśnie to w tej sytuacji było najdziwniejsze. Znaczy... Louis był pewien, że Ben jest maszyną, ale czyżby miał w sobie coś ludzkiego?
Cyborg poczuł nagle gniew. Zarzucono mu kłamstwo. Przejechał językiem po podniebieniu, smakując tego uczucia. Bo to nie było coś zdefiniowanego. Jakby mieszanka. Chociaż z drugiej strony, przecież kłamał już wcześniej. Zastanowił się nad jego słowami. Odnalazł wytłumaczenie w bazie danych. Widział Louisa jako jelenia osaczonego w lesie. Jelenia, który jak tylko zobaczył szanse na wyzwolenie się z opresji, zaczął biec. Nawet jeśli ten bieg doprowadził go do paszczy wilka.
- Bo nie masz nic do stracenia - Powiedział głośno, nadal tkwiąc w jednym miejscu.

29 kwi 2016

[Mafia Nomine] Retrospekcji cz. II

Krwawienie z tętnicy. Przy tych słowach Alex natychmiastowo się ruszył i przyniósł towarzyszce to, co rozkazała. Rosalia zauważyła, że stres zaczął powoli pożerać chłopaka, jednak postanowiła na razie to zignorować. Póki będzie dobrze wykonywał polecone zadania, dopóty ona nie zwróci na to uwagi.
- Podłącz jedną jednostkę - rozkazała i właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że ten durny dzieciak sobie nie poradzi. Ręce trzęsły mu się na wszystkie możliwe strony, usłyszał za sobą niezbyt przyjemny głos Koszmara:
- Wyjdź - chwile po tych słowach białowłosy opuścił pomieszczenie, a dziewczyna zdjęła rękawiczkę i położyła dłoń na policzku Eleonory. Przerażenie rozlało się po ciele brunetki, a adrenalina zmusiła serce do pracy. W pomieszczeniu panowała idealna cisza. Rosa wykonywała wszystkie niezbędne czynności do czasu, aż rana na nodze kobiety została zaszyta. Spojrzała jeszcze na siny ślad na jej policzku i skrzywiła się nieznacznie. Wyszła za drzwi, zdejmując maskę.
-Już - odezwała się do białowłosego, który opierał się o ścianę. - Zjebałeś - dodała beznamiętnym tonem. Ten tylko uniósł na nią wzrok.
-Wiem - odparł wcale nie bardziej entuzjastycznie. Oczywiście, że zdawał sobie z tego sprawę i to właśnie było dla niego najgorsze. Wszystko było pięknie, fajnie, póki życie faktycznie nie był zagrożone. To tylko świadczyło o tym, że Alex był jeszcze gówno wiedzącym dzieciakiem i jego doświadczenie było niczym w porównaniu do doświadczenia kogokolwiek z mafii. Gdy Koszmar odwróciła się do niego plecami, rozwiązał jej fartuch. Swój zdjął już wcześniej. Oddał jej oba, złożone w kostkę. Ona jednak i tak wszystko wrzuciła do pojemnika na odpadki.
- Spierdoliłeś po całej linii - powtórzyła w razie jakby albinos nie usłyszał. Ale on usłyszał... I teraz, i wcześniej.
- Wiem przecież no - znów tylko powtórzył. Naprawdę rozumiał powagę sytuacji, ale nienawidził tego, kiedy ktoś wypominał mu, że coś zjebał. Nawet jeśli to było ważne. Przyjął do wiadomości, kolejnym razem może się ogarnie. A nie... kolejny raz może zakończyć się krytycznie. Może to właśnie ta myśl go najbardziej dobijała? Zaraz byli ponownie w pokoju, a Alex zobaczył w rękach dziewczyny kremówki.
- Ale wiesz.. Następnym razem będzie lepiej - powiedziała dużo przyjemniejszym głosem, równie miło się uśmiechając. Zaraz podała mu jedzenie. Przyjął kremówkę z wdzięcznością.
- Jesteś super, dzięki - Przytulił ją, uważając by nie wywalić reszty słodkości. - A wiesz kiedy będziesz bardziej super? Jak powiesz mi, gdzie kupujesz kremówki - dodał, kiedy już ugryzł kawałek ciastka. Rosa spojrzała na niego, marszcząc lekko czoło.
-To tajemnica. Jak Ci powiem to nie będziesz miał po co przychodzić. - Stwierdziła, również wcinając kremówkę. - W sumie... Należy ci się film, dzisiaj kupiłam kilka, kiedy szłam po ciebie do szkoły. Staruch udostępni nam rzutnik. - Powiedziała, kiwając z aprobatą głową. Lekcji jeszcze nie mieli, a trochę psychicznego odpoczynku się Alexowi przyda.
- Masz jeszcze coś do roboty? - Zapytał w pewnym momencie.
-Elkę podłączyłam pod kroplówkę. Wezmę lusterko i zajrzę do niej co jakiś czas - stwierdziła. Zaraz przystanęli.
- Dobra, w takim razie ja idę się przebrać - albinos ruszył w stronę swojego pokoju.
-To weź mi jakąś koszulkę! - Krzyknęła za nim, na co on kiwnął głową. Wrócił po pięciu minutach ubrany w dresy i za duża koszulkę, jedną z tych, które leżały na półce pod napisem "do spania". Jej przyniósł taką samą. Dziewczyna zaraz ją na siebie ubrała, wcześniej zostając w samej bieliźnie. Na co komu ubrania!
Nie wyglądała na swój wiek, wyglądała na stanowczo mniej. Jak zawsze, ale ten ubiór odejmował jej jeszcze ze dwa lata. Usiedli razem, Alex wybrał film, padło na horror. Rosa teraz mogła w końcu odpocząć. Ledwo film się zaczął, a ona już wpakowała mu się na kolana i wtuliła w jego ciało. Czuła lekki strach Alexa, jednak to nie wystarczało do pełnego odzyskania sił. Ale dodać do tego jeszcze półmrok, wyszło na to, że po całym seansie czuła się jak nowonarodzona.
Wtedy podniosła się z kanapy i spojrzała w stronę drzwi, gdzie stał Thaichi.
- Hej, staruchu - odezwała się. Alex momentalnie odwrócił się za siebie. Ile czasu on tam stał?
- O, cześć dziadek - uśmiechnął się krzywo. Szybko schował fajki, bo czuł, że będzie "wnuczek, daj papierosa". A on nie chciał dawać, było już mało.
- Wyglądacie cholernie uroczo - podsumował Thaichi. Białowłosa prychnęła z pogardą, lecz Szatan sięgnął do kieszeni, wyjął papierosa i wyciągnął go w jej stronę. - Masz, oddaję - Rosa natychmiast zapaliła go z zadowoloną miną, biorąc zapalniczkę z kieszeni marynarki mężczyzny. Albinos zmarszczył brwi.
- A ja swoich fajek, które ci dałem, kiedyś się doczekam? - Zapytał z wyrzutem, odwracając się w stronę obrazu... Znaczy miejsca, gdzie wcześniej wyświetlał się film. Thaichi akurat usiadł obok swojego wnuka. No ale długo sobie tak nie posiedzieli, bo i Rosa wcisnęła się między nich. Alex odpalił swojego papierosa, tylko on w przeciwieństwie do Rosy miał tutaj swoją zapalniczkę i nie zabierał jej Thaichiemu.
- Dostaniesz je, jak go pobijesz - wtrąciła, a Szatan połaskotał ją po stopie.
-Zostaw mnie zgrzybiały chuju! - Zawyła i wylądowała na ziemi. Jej ramiona się trzęsły jakby płakała, ale gdy podniosła wzrok, okazało się, że twarz zdobił uśmiech. Spojrzała na Alexa, który właśnie dotknął ramienia swojego dziadka, udając, że go bije.
- Patrz, biję cię - powiedział z praktycznie zerowym entuzjazmem - To gdzie moje fajki? - zapytał.
-Ale ja naprawdę uderzyłam starucha - stwierdziła, gdy już uspokoiła oddech. Szef w odpowiedzi machnął ręką i cmoknął z dezaprobata. Niby dawno... Ale nadal prawda.
-Co?! - Alex w tym momencie zakaszlał, łapiąc się za gardło. Jakim cudem ktoś był w stanie uderzyć Thaichiego. Nie potrafił sobie wyobrazić. Był całkiem zdezorientowany. Mężczyzna przewrócił oczami, kiedy Rosa z fajkiem w ręku wpełzała na kolana Alexa.
-Bo głupi chuj z niego i nie wiedział kiedy przestać... To mu to wbiłam do głowy - burknęła z błogim uśmiechem, a Thaichi pokręcił głową na tamto wspomnienie. Uniósł brew i lekko przekrzywił głowę.
-A ty wyleciała...- nie skończył, bo mały Koszmar wszedł mu w słowo.
-A tobie skurczyły się jaja ze wstydu przed resztą - po tych słowach zaczęli się śmiać, jakby powtórzyli dobrze znany żart. A Alex? A Alex jak zwykle ich nie potrafił ogarnąć. Westchnął, załamując się już do końca.
- Ja po prostu przestanę się zagłębiać. - postanowił. Teraz miał gorsze zmartwienia, a mianowicie popielniczka była tak strasznie daleko. Wystarczyło, że Rosa spojrzała na niego i już wiedziała o co chodzi.
- Staruchu, podaj no popielniczkę - odezwała się, a Szatan tylko ruszył ręką i przedmiot wylądował na otwartej dłoni jasnowłosej. Alex uśmiechnął się w duchu.
- A już miałem wstawać - strzepnął popiół do popielniczki, zaraz ponownie się zaciągając. Oparł głowę na ramieniu mężczyzny siedzącego obok
- Wracając... - Zaczął Thaichi - To jeszcze nic, a Ty już wymiękasz, Alex - powiedzieli oboje, a albinos ponownie westchnął. Dziadek pogłaskał go lekko po białych włosach, podczas gdy Rosa rozłożyła się na ich nogach. Ot urocza rodzinna scenka. W końcu papierosy były już spalone, zostały tylko pogaszone pety w szklanej popielnicy. Alex wtedy poprawił się trochę i ziewnął przeciągle.
-Idę spać - podsumował i zamknął oczy. Ten chłopak potrafił zasnąć wszędzie... Dosłownie wszędzie. Obydwoje z Rosa poczekali, aż zasnął, po czym dziewczyna zeszła z jego kolan, a Thaichi wziął go na ręce i zaniósł do pokoju. Gdy już go tam zostawił, ruszył do gabinetu, Rosa zaraz za nim. Zamknęli drzwi na klucz, szef zdjął maskę. Młoda zaczęła go badać, w pewnym momencie skrzywiła się.
-To ciało też nie wytrzyma długo- powiedziała w końcu i utkwiła wzrok w oknie. Powoli zapadał zmrok. Naszła pora na jej łowy. Potem rano obudzi Alexa i dzień zacznie się na nowo. Zniknęła z gabinetu Thaichiego w poszukiwaniu strachu. Kolejny ranek był wyjątkowo męczący, szczególnie, że organizm albinosa postanowił zrobić mu małego psikusa. O piątej chłopak już nie spał i nie było mowy o ponownym zaśnięciu. Chcąc, nie chcąc, musiał się ogarnąć. Poranek jak każdy inny. Rosa jak zawsze zrobiła mu coś na włosach, a potem jak zwykle kazała mu jeść śniadanie pod różnymi groźbami. Lewatywa kwasem siarkowym jest chyba najgorszą z nich wszystkich. Chłopak nawet nie mógł się stawiać.
Do szkoły tym razem poszedł sam, bo jak to Rosa ujęła "jestem zmęczona, pójdę spać". Chociaż wszyscy wiedzą, że nie śpi, to wiadome o co chodziło. Po prostu była zbyt leniwa.

***
Chłopak zawitał w willi dopiero po południu. Jak zwykle bez pukania wszedł do gabinetu.
- Dziadek, nie ma mnie jutro... I po jutrze - oznajmił, żeby nie było potem zdziwienia.
-Alex, puka się - zaczął jak zwykle mężczyzna, zaraz unosząc na niego wzrok. - Gdzie się będziesz szlajał? - zapytał.
-Pukanie? A co to? - Albinos roześmiał się pod nosem. Nigdy tego nie robił i raczej nie zacznie. Pokazał dziadkowi serduszko z dłoni - wycieczka integracyjna - wyjaśnił krótko, opierając się o biurko - no i tak przy okazji... mógłbyś mi dać trochę pieniędzy na wycieczkę - chuj, że na nic mu tam pieniądze... Wyda na coś, zawsze coś się znajdzie. W sumie... Dopiero teraz zauważył Rosę, siedzącą z grobową miną nad jakimiś papierosami. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy wszedł. Coś jest na rzeczy. Thaichi cmoknął z dezaprobatą. Spojrzał na wnuka.
- Jaki chciwy - skomentował tylko, odchylając się lekko do tyłu. Na buzi chłopaka pojawił się wręcz przesłodzony uśmiech.
-Przywykłeś już... To jak będzie? - Zaraz powtórzył pytanie. Thaichi się skrzywił wyraźnie zirytowany. Ale fakt. Zdążył przywyknąć. Westchnął i poprawił krawat. Miał się odezwać, kiedy papiery huknęły na blacie.
-Biorę- warknęła Rosa, która przez złość wydawała się większa niż zwykle. Była wściekła. Thaichi tylko pokręcił głową.
-Dobra dostaniesz dwie stówy- odparł w końcu i przeniósł wzrok na mały kłębek nienawiści.
-Dzięki - momentalnie przytulił się do mężczyzny, wchodząc mu na kolana. niby już nie był, aż tak małym dzieckiem, ale wciąż się tak zachowywał - a jej co? - zapytał, spoglądając na zasłonięta twarz mężczyzny. Thaichi poklepał wnuka po plecach. Spojrzał na Rose ostrożnie. Dziewczyna, aż się trzęsła, a pokój stał się ciemniejszy.
- Bo dałem jej zlecenie by odnalazła ludzi, którzy masowo topią nadnaturalne dzieci, a potem ich ciała oddają nekromantom - Rosa ponownie znieruchomiała. Alex nie potrzebował więcej wyjaśnień. Załapał.
- Dobra, zmęczony jestem. Daj mi pieniądze i idę do siebie - przypomniał niezbyt uprzejmie, ale czym on ma się przejmować. Rodzina, te sprawy. Thaichi tylko westchnął, wyjął portfel z szuflady i podał wnukowi banknot. Ten zaraz wyszedł z pomieszczenia. Rosa również zniknęła. Była wściekła jak osa, w tym stanie lepiej jej jednak unikać.

25 kwi 2016

[Mafia Nomine] Rozdział 2

Zmieszanie na twarzy Samaela nie umknęło uwadze ani Thaichiemu, ani jego wnukowi. Białowłosy zaśmiał się pod nosem i mógł się założyć, że szef zrobiłby to samo, gdyby nie reputacja, stanowisko i sytuacja. Samaelowi jednak opadły ręce. Przenosił wzrok to na szefa, to na lustro nie mogąc uwierzyć, że ktoś zwrócił się do Szatana mianem "starucha" i dalej ma wszystkie kończyny na swoim miejscu. Po chwili "staruch" spojrzał na chłopaka siedzącego na parapecie.
- Alex, pokaż mu nasz dom - powiedział. Widocznie był zbyt leniwy, albo po prostu stwierdził, że Alex musi w końcu się na coś przydać. W końcu mimo bycia tutaj, to właśnie on najbardziej się opierdala. Mężczyźnie po drugiej stronie biurka jednak wcale to nie przeszkadzało. W końcu wnuczka szefa była całkiem ładna. Tylko szkoda, że deska, ale grunt to dziura, tak powiadają starzy mędrcy. Albinos jedynie spojrzał na swojego dziadka, powoli zsuwając się z parapetu.
- A co z tego będę mieć? - Zapytał natychmiast. W końcu nie ma nic za darmo na tym świecie.
-Zobaczymy, potem o tym pogadamy, idź - Alex już za dobrze znał ten ton. Coś typu "daj mi spokój i tak nic nie dostaniesz". Wypuścił powoli powietrze, idąc w stronę drzwi.
- Chodź - zwrócił się krótko do wilka, kiedy nagle drzwi się przed nim otworzyły. Odskoczył momentalnie i po chwili zobaczył znajomą sylwetkę. Samael modlił się do WSZYSTKICH znanych mu bóstw, żeby to nie była jego siostra bliźniaczka... No i kurwa został ateistą. Stanął z nią twarzą w twarz. Była od niego może ze cztery centymetry niższa a w tej chwili miała obcas więc to ona była górą. Kobieta... no tak kobieta, aczkolwiek o bardzo androgenicznej urodzie. Włosy sięgały jej za łopatki, zaś grzywka przysłaniała jedno gadzie oko. Druga tęczówka mieniła się barwą oceanu. Nie podobała mu się jej obecność. Tak samo jak jego obecność nie podobała się jej.
Wiadomo, z rodziną jest tak, ze chce się skoczyć za nią w ogień, otóż ta dwójka najchętniej by się w ten ogień wepchnęła. Alex już się domyślił, że to spotkanie nie będzie miłe. dlatego cofnął się o kilka kroków i znów usiadł. Tym razem jednak nie na parapecie, a na biurku szefa, tam, gdzie było trochę więcej wolnego miejsca. Po lewo od mężczyzny. Założył nogę na nogę, opierając łokieć na kolanie i po prostu przyglądał się całej sytuacji z boku.
- Czułam twój parszywy zapach - wysyczała w jego stronę. Podeszła do Thaichiego i pierdolnęła mu na biurko raport. Miała oskarżycielski wyraz twarzy. Nikt jej nie poinformował, że ta męska gnida też tu będzie. Samael uśmiechnął się wrednie.
- Jakże miło cię znowu zobaczyć siostrzyczko... - Zaczął głosem, który ociekał miodem i gorzkim smakiem ironii. Najwyraźniej Eleonorze się to nie spodobało bo się wyprostowała.
- Jak nie zamkniesz tej swojej parszywej mordy to będziesz miał mój obcas w dupie... A wiem że to lubisz - odwarknęła i podeszła do niego tak, że dzieliło ich niecałe pół metra.
- Zachowaj ten obcas dla siebie... Żyraf nikt nie puka w końcu - odparł dalej się uśmiechając. Zwęziła oczy, a jej ludzka postać na chwile zamigotała ukazując prawdziwe oblicze wkurwionego gada. Samael prychnął, a ona się zamachnęła. Wilk nie spodziewał się rękoczynów, więc zdał sobie z tego sprawę dopiero jak głowa mu odleciała na bok i poczuł metaliczny smak w ustach. Wyprostował się, wycierając rękawem krew i zachichotał.
- Śmiej się póki możesz... W końcu ci wyrwę język i popatrzę jak dusisz się własną krwią... - zaczęła głosem, który aż drżał ze zdenerwowania. Jednak jej emocje momentalnie opadły gdy Thaichi chrząknął. Odsunęła się i kopnęła Samaela z całej siły w piszczel, by zaraz wyjść. Wilk odczekał aż stukot obcasów na korytarzu ucichnie i dopiero się spojrzał na szefa i Alexa z tym uśmiechem psychopaty na ustach.
- Dziękuję za rozmowę - powiedział w stronę mężczyzny w masce i przeniósł wzrok na albinosa -Idziemy? - Jego kości były na tyle silne by nie pęknąć, ale noga paliła bólem za każdym razem gdy na niej stawał, co nie pozwalało jego masochistycznemu uśmiechu schodzić z twarzy. Alex westchnął cicho pod nosem i zgrabnym ruchem zszedł z biurka dziadka. A cóż on ma zrobić.
- To jak? Co będę z tego miał? Dziadek, no powiedz - oparł się na biurku, nie przejmując się tym, że eksponuje swój jakże przepiękny tyłek przed Samaelem. Przecież był w spodniach.
- Drobniaka, idź już... - Warknął zirytowany mężczyzna. Alex od razu się ucieszył i podniósł się do pionu.
- Pasuje - podsumował i podszedł do Samaela. Na twarzy wilka malowało się zdziwienie, bo... Co to jest kurwa drobniak? Ale nie! Alexa interesowało co innego. Krew... na ustach... jak skapnie to będzie brudno. Albinos momentalnie zmarszczył brwi i podał mężczyźnie opakowanie chusteczek. - Wytrzyj to, potem możemy iść. - burknął, czekając aż ten skończy. - A! I zaklej. - zaraz wyjął telefon, a dopiero spod etui wygrzebał plasterek w kolorowe dinozaury i mu go podał. Wilk najprawdopodobniej by to zignorował i nie wziął plasterka, a usta tylko oblizał z posoki, ale spojrzenie szefa było wystarczająco przerażające, aby go do tego nakłonić. Rodzinny pedantyzm? No to ma chłopaczyna przerąbane, oby Thaichi nie chodził co rano po pokojach i nie sprawdzał porządku, którego u Sama najzwyczajniej brakowało. Posłusznie przykleił plasterek na rozwalone miejsce, a zakrwawioną chusteczkę schował do kieszeni. Dopiero teraz Alex pociągnął za rękaw za sobą, puszczając po kilku sekundach. - Teraz możemy już iść - odparł. Cały czas szedł tuż przed nim. Kolejność była taka: ogród, piętra i na koniec piwnica. Przy drzwiach albinos sięgnął po parasolkę, wiadomo w jakim celu. Tak więc wyszli z budynku wchodząc do ogrodu, który był w naprawdę dobrym stanie, a co najlepsze, nic aż tak bardzo nie pyliło. Chwała wszystkim, bo Alex miał straszną alergię na wszystko co się pyli...
i na koty...
i na trawę...
i na kurz...
i jeszcze długo by wymieniać.
Zaczął w skrócie opowiadać nowemu o tym, co się tutaj znajduje. Botanikiem nie był, ale ten ogród ogarniał! Szczególnie, że były teraz białe róże, o które tyle czasu męczył dziadka. A na dodatek był czerwiec, więc kwitły i już w ogóle było zajebiście! Nie trzeba być super spostrzegawczym, żeby zauważyć, że Samaelowi te wiadomości jednym uchem wpadały, a drugim wypadały. Był pochłonięty zupełnie czym innym, a dokładniej patrzeniem na tyłek Alexa, któremu wcale to nie przeszkadzało. Tak, zdawał sobie z tego sprawę, i co? Ma zacząć się czerwienić? Zdzielić mu w pysk? A może zacząć piszczeć jak czternastoletnia dziewica? Ta, jasne. Jak się ma coś, to się tym chwali, chociaż w sumie... Alex miał po prostu zgrabny tyłek i tyle. A Samaela zastanawiało co ta "laska" musi ćwiczyć, że ma takie ciało. No cóż, mały sekret białowłosego, który sekretem już raczej długo nie pozostanie. W końcu wrócili do budynku, gdzie parasol znów wylądował na swoim miejscu. Jednym z pierwszych pokoi jakie odwiedzili to ten białowłosego straszydła. Wyglądał jak wyjęty z horroru i filmu o emo nastolatce w jednym. Z jednej strony cały w białych kafelkach z szafkami zapełnionymi przeróżnymi substancjami, igłami i narzędziami chirurgicznymi. Był tam nawet stół operacyjny, który pomimo środków dezynfekujących pachniał krwią. Wilk się wzdrygnął i przeniósł wzrok na drugą – tę bardziej normalną część. Był tam puchaty dywan i biurko na którym stał komputer prawie zakryty encyklopediami medycznymi. Zmarszczył na chwilę brwi.
- Czekaj…gdzie ty śpisz? - spytał i od razu tego pożałował. Bo jak do tej pory te dwie dziewczyny trajkotały jak najęte, spojrzały się na niego jak na konkretnego debila i przygłupa.
- Ja… Nie śpię - odparła Rosa z pewną dawką powątpiewania. Alex zaczął się chichrać pod nosem, co nie spodobało się wilkowi. Ewidentnie się dogadywały i zaplanowały na niego atak. Prychnął dając tym samym znak, że się znudził. Albinos przybiła żółwik z Koszmarem i ruszyli dalej. Kolejnym pokojem była sala tortur, na której środku siedziała małą dziewczynka, bawiąca się rozprutymi pluszakami. Gdy Samael spojrzał na wszelaką broń, jaka wisiała na pomalowanych różem ścianach, to miał ochotę wrócić do ciepłego klimatu psychiatria jaki reprezentowały sobą cztery ściany Rosy. Dziewczynka miała zabójczo niebieskie oczy człowieka, który nie do końca jest stabilny emocjonalnie. I nie wiedzieć czemu przeszło mu przez głowę, że ta mała lubi rozpruwać nie tylko zabawki. Pod turkusowym wzrokiem czuł się jak cielak w rzeźni, a jego wilkowi naprawdę się to nie podobało. Aż się szarpnął i jego oczy na chwilę stały się żółte. Dziewczynka odpowiedziała czerwonymi ślepiami demona i syknięciem, które momentalnie usadziło niesfornego zwierzaka na ziemi. Nie podobał mu się ten pokój i nie chodziło tu tylko o zapach czy jego wygląd. Miał przeczucia, że spotka go tam naprawdę wiele złych rzeczy. Na szczęście nie zabawili tam długo i wilk poczuł ulgę.
Kolejne pokoje Alex omijał, mówiąc, że są one prywatne. Samael chyba się cieszył, bo po tym co zobaczył, nie wiedział, czy chciał widzieć więcej. W końcu nadszedł czas upragnionej piwnicy, w której wilk miał zamiar spędzać najwięcej czasu.
Po pierwsze bo jego siostra bała się podziemia, a po drugie bo podejrzewał co się tam może znajdować. A jak się okaże ze ma rację to pewnie zacznie tam koczować. Poza pianinem, jakimiś drzwiami, składzikami, to też tam było.  Basen. Samael jakoś niezbyt czymkolwiek się przejmując, rozebrał się i wskoczył do wody.Nie wyglądał jak ten sam człowiek co wcześniej. Uśmiech dzieciaka gościł na jego twarzy, a oczy błyszczały radością nie do opisania. Podpłynął do brzegu i odbił się. Po chwili już płynął. Robił to tak, że nawet jak ktoś się nie interesował tą dyscypliną, musiał przyznać, że wilk pływa pięknie.
Że robi to z uczuciem jakim się darzy kochankę przy zgaszonym świetle.
Jakby spisał pakt z nieokiełznanym żywiołem, jakby z nią rozmawiał. W końcu przepłynął te dwie długości i zatrzymał się na brzegu, by się dźwignąć na nogi.
-Wybacz nie mogłem się powstrzymać- powiedział uradowany i sięgnął po koszulkę, by zacząć się wycierać. Mało go to obchodziło, że jego mokre bokserki dosyć dobitnie opinały jego męskość. Nie miał się czego wstydzić, prędzej czym zawstydzać. Też szczególnie się tym nie chwalił.
Jeśli o zawstydzanie chodzi, to rozmarzony wzrok Alexa doskonale o tym świadczył. De facto nie robił się czerwony, ale zrobiło mu się gorąco. Jego mina mówiła tylko jedno. "Bierz mnie tu i teraz". Czy Alex przejmował się tym, że Samael to zauważy? Nie. Bo po co?  Mężczyzna miał ciało niczym Bóg. Idealnie umięśnione, pokryte licznymi bliznami. Połączyć to z ciemnymi włosami, lekkim zarostem i wzrostem... Facet marzenie. Znaczy marzenie, zależy jak to kto uznaje, bo marzeniem dla Alexa była po prostu jedna noc z tym kimś. Miłość, związki i inne takie to stanowczo nie była jego bajka. Czuł jak nogi się pod nim ugięły, ale zaraz odwrócił się na pięcie. Koniec tego dobrego.
-To już wszystko, trafisz do pokoju. Jakbyś coś chciał to jestem u siebie - powiedział i ruszył w stronę wyjścia. Tak, pokazywał mu, gdzie mieszka, mieli pokoje blisko, więc nie powinien mieć problemów ze znalezieniem albinosa.

24 kwi 2016

[Efekt Motyla] Rozdział 4 - A spróbuj się nie odpalić, suko!

Wstał długo po dwunastej. W sumie to we Włoszech o tej godzinie się życzy dobrego wieczoru. Otworzył powoli oczy i westchnął ciężko, czując na ciele wspomnienia z poprzedniej nocy. Laptop leżał na stole i czekał aż Andrea poczuje w sobie obowiązek napisania raportu. Łowca wstał z sykiem kiedy poczuł jak rany zaczęły piec. Podwinął koszulkę i z niesmakiem stwierdził, że rana się jeszcze nie zagoiła. Ściągnął ją z siebie i ruszył do szafki. Wyjął z niej małą przenośną lodówkę. Zajrzał do środka i wyjął woreczek, w którym rozlewała się burgundowa ciecz. Wampirza krew. Zaraz zębami odgryzł korek wlał sobie do gardła całe dwieście mililitrów. Zaraz poczuł się lepiej. Przez kilka minut czuł jak pulsuje mu w żyłach nadnaturalna siła. Wyostrzyły się wszystkie zmysły, w tym wzrok, który narzekał na zbyt mocne oświetlenie. Podszedł i zasunął żaluzje. Zaraz wrzucił ciuchy do worka na śmieci i ruszył pod prysznic by się jakoś ogarnąć. Dzisiaj miał w planach skorzystać z pieniędzy jakie wysłał mu zakon. Chciał zakupić kilka par ciuchów i może nowy zestaw pościeli, bo niedługo tak zasyfi łóżko, że będzie spał na kanapie. Odkręcił prysznic i stanął pod strumieniem lodowatej wody. Beznamiętnym wzrokiem obserwował jak krew barwi wodę, która spływała po jego brzuchu. Zaraz jednak rana się zamknęła pozostawiając po sobie strup. Do wieczora się zagoi, a wtedy będzie miał nową bliznę i kolejną dawkę motywacji do walki z tymi przeklętymi pijawkami. Umył szybko włosy i ogólnie spłukał z siebie senność. Wyszedł spod prysznica i przeczesał dłonią mokre włosy. Owinął się ręcznikiem w pasie i wszedł do pokoju zostawiając mokre ślady. Ułożył kołdrę w stos, wyciągnął ją z poszwy, by ubrudzony materiał zwinąć w niedbały zawiniątek i wrzucić wraz z porwanymi ciuchami do worka. Wyniesie to przy okazji. Gdy skończył to ruszył do kuchni. Zaraz włączył ekspres do kawy i zrobił sobie cappuccino. Podczas gdy maszyna wystawiała swój charakterystyczny koncert to Andrea zdążył odpalić. Zaciągnął się papierosem i wypuścił powoli dym. Zawiesił się na chwilę patrząc jak się przerzedza by zaraz zniknąć. Zamrugał, wrócił do rzeczywistości, zdając sobie sprawę, że jego serce przyspieszyło i na chwilę zrobiło mu się gorąco. Wyłączył ekspres, aż za dobrze znając to uczucie. Upił łyk kawy, odstawił kubek i zaciągnął się kilka razy. Potem znowu łyk kawy i tak w kółko, aż jedno z dwóch się nie kończyło. Tym razem wpierw skończył palić dlatego pet wylądował w kubku, a ten z kolei w zlewie. Chuj, pozmywa później. Wstał z pomrukiem i rzucił ręcznik gdzieś na bok, by po drodze złapać bokserki, bojówki i koszulkę. W łazience za to podsuszył włosy i jako tako je rozczesał. Jeszcze były za krótkie by je wiązać w kitkę. Oparł się o umywalkę i spojrzał na siebie w lustrze. Chyba jednak wyniesie tą posrebrzaną szybę. Nie lubił własnego odbicia. Worki pod oczami, lekki zarost. Zmęczona twarz i złość malująca się niebezpiecznymi cieniami w tęczówkach. Poczuł jak zalewa go furia. Przymknął oczy i odetchnął. Zaczął liczyć, odepchnął się od umywalki, a w pokoju rozejrzał się za telefonem i portfelem. Zawahał się czy wziąć katanę, ale zadowolił się dwoma scyzorykami. Jego cacunia nosiły wdzięczne nazwy Hell i Heaven. Oczywiście jedno z nich było wykute z poświęconego materiału. Otworzył go i przejechał palcami po ostrzu czując pod opuszkami wygrawerowane słowo. Nabrał głęboko powietrza do płuc i wypuścił je powoli, ledwo się powstrzymując przed wbiciem ostrza w ciało. Zaraz złość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Rozejrzał się jeszcze raz po mieszkaniu i wyszedł zamykając drzwi. Zaraz poważna mina zastąpiła miły uśmiech kiedy schodząc po schodach napotkał staruszkę, która mieszkała piętro pod nim.
- Dzień dobry, pani Smith - odezwał się uprzejmie, a kobieta uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową. Otworzyła drzwi i schowała klucz.
- Witam, witam nowego sąsiada. Może wpadniesz na herbatkę?- zapytała po spojrzeniu na zegarek. No tak. Starsi ludzie tacy są. Szczególnie jak mieszkają sami. Nikt nie wie, ile babcia Smith ma lat, ale pewnie tyle co samo kamienica. Łowca tylko pokręcił głową i ruchem ręki wskazał schody.
- Nie, mam kilka ważnych spraw. Dziękuję, może innym razem - stwierdził i ruszył na dół. Gdy wyszedł z klatki, uderzyły w niego różne dźwięki i zapachy. Zmarszczył brwi i sięgnął do kieszeni po papierosy. On nie zdzierży tego wyjścia. Włożył papierosa do ust i zaczął maltretować zapalniczkę.
- A spróbuj się nie odpalić, suko! - Warknął tak głośno, że jakaś kobieta na niego spojrzała a gdy łowca podniósł wzrok szybko schowała głowę w ramionach i wbiła oczy w buty, przyspieszając kroku. Andrea prychnął. Ale co ważniejsze… zapalniczka najwyraźniej lubiła jak się ją wyzywało, bo odpaliła! Zaciągnął się papierosem i mógł iść do przodu, stawiając czoła okrutnemu światu. Na szczęście już się nie zgubi. Tak myślał. Ale się mylił. Potwornie się mylił. To miasto było jak potwór, który wsysa cię do własnego żołądka i nie puszcza dopóki nie zostaniesz strawiony i nie wyjdziesz drugą stroną. Na szczęście tym razem było więcej osób i Andrea nie zawahał się spytać o drogę. Tylko, ze chłopaka trafiał szlag. Doskonale pamiętał wszystkie wskazówki. Ale było ich za dużo. Nie wiedział jak, ale każda napotkana osoba wskazuje zupełnie inny kierunek. Nie mógł przecież wiedzieć, że centrów handlowych jest tutaj więcej niż jedno. Po entej wskazówce przeprosił z roztargnieniem i schował się w jakiejś bocznej uliczce. Oparł się o ścianę próbując ogarnąć wściekłość i frustrację, jaka go ogarniała. Zaraz podeszła do niego grupka chłopaków. 
- Masz jakiś problem? - Spytał jeden z nich. Była ich szóstka. Zwykli ludzie na pierwszy rzut oka. Lepiej. Spokojnie się wyżyje. Gdy nie odpowiedział podeszli bliżej, a on wyprostował się i zacisnął pięści. Uśmiechnął się szeroko i przekrzywił głowę na bok.
- Jak miło, że się tym interesujecie… Tak mam. Nie potrafię znaleźć centrum handlowego - stwierdził niskim głosem, beznamiętnym pasującym do jego spojrzenia żmii. Instynktownie się cofnęli, ale oczywiście jak na głupie bydło przystało zauważyli, że są w grupie i mają przewagę. Do oczu Andrea napłynęła pogarda. No niech podejdą, jadu starczy na każdego. Doskoczył do pierwszego napastnika i uderzył go tak mocno, że poczuł ból rozchodzący się po przedramieniu. Zacisnął zęby tłumiąc chichot. Chciał się wdać w wir walki, ale kątem oka zobaczył jak towarzysze tego biedaka uciekają. Pomachał ręką w powietrzu i zaraz przykucnął nad dresem cucąc go lekko. Mężczyzna otworzył oczy i jęknął przerażony.
- No już, już. Spoko to nie było nic osobistego. To miasto mnie wkurwia - powiedział i uśmiechnął się tak promiennie, jak tylko umiał. Nieznajomy pokiwał powoli głową jakby próbując połączyć tą uśmiechniętą postać z demonem, jaki się na niego rzucił. W jego oczach można było dopatrzyć się, że nie dawał rady tego przetworzyć. I tak właśnie dzieci kończy się palenie trawy. Andrea usiadł obok niego i złapał go za fraki, zaraz opierając cielsko chłopaka o śmietnik. Szczerze to przez głowę mu przeszła myśl, żeby wjebać go do swoich braci śmieci, ale nie zrobił tego. A nóż widelec będzie z niego pożytek. Dres najwyraźniej powoli zaczął rozumieć na czym stoi i kiwnął głową. No cholera zapłon jak explorer. Lepszy rydz niż nic.
- Zrobimy tak… Zaprowadzisz mnie do sklepu, a ja ci kupię mrożonkę byś mógł się pokazać w najbliższym czasie na dzielni… To jak? Deal?- Zapytał w końcu. Nieznajomy podejrzanie się ożywił na słowo deal, ale łowca już to pominął. Myślał, że pijana młodzież to debile. To coś, co właśnie zniżył do poziomu obitego ziemniaka, chyba nawet nie zasługiwało na miano Homo Sapiens Sapiens.
- Mogę cię zaprowadzić stary - stwierdził w końcu i wstał. Andrea puścił to mimo uszu. Zapisać. Chcesz mieć kumpla dresa, skapiszonuj mu mordę. Na szczęście chłopak nie chciał podtrzymywać z łowcą jakiejś bardziej ambitnej rozmowy. Andrea odpalił kolejnego papierosa i totalnie zignorował jego pytanie. On nie częstuje. Nikogo i nigdy w żadnych okolicznościach. Niech ludzie się uczą dbanie o swoje sprawy i o swoje interesy. Życie w zakonie go nauczyło, ze bycie altruistą prowadzi tylko do dodatkowej chłosty. Więc skoro nie można być dla ludzi dobrym… to zostańmy wrednymi wywłokami, które tylko rzucają innym kłody pod nogi. Kiedy już dotarli do sklepu, to zaczęło się podróżowanie. Andrea wrzucił kulturalnie papierosa do śmietnika, ale prócz klimatyzacji, w tym budynku nie było niczego przyjemnego. Tylko mu stanęły włoski na karku. Ciekawe ile wampirów się tutaj kręci.
„Nie jesteś tutaj by zabijać. Nie o tej porze dnia” upomniał się w myślach. Nie chciał też zwracać na siebie uwagi a ten barczysty przygłup mu to utrudniał. Na szczęście szybko się go pozbył. Pochodził po centrum handlowym i w końcu znalazł sklep z ubraniami. Szybko wybrał co mu było trzeba.
Kilka podkoszulek, jakieś tam spodnie na zmianę i bluzy. Ale problem nadszedł kiedy musiał zapłacić. Wspaniali zakonnicy nie poinformowali go jak się obsługiwać kartą kredytową. Jeżeli zakup nie przekroczyłby siedemdziesięciu funtów to wystarczyłoby przybliżyć, ale szybko podliczył, że jest daleko ponad tę kwotę. Stał więc obok kasy jak jakiś przychlast czekając na zbawienie. Na szczęście kolejna klientka nie miała gotówki. Potarł kark i chłonął to co się działo dookoła niego. Zaraz podszedł do kasy.
- Ja kartą…- Stwierdził dumnie i podał kobiecie plastikowe ustrojstwo. Dziewczyna była drobna i nawet ładna. Ten typ niewinnej urody. Włosy związane w kitkę i nieśmiały wzrok. Może z powodu budowy, ale Andrea zakwalifikował ją jako „nienadającą się do rozrodu” i szybko stracił nią zainteresowanie. Gdy podała mu urządzenie, z czcią włożył do niego kartę.
Prosiło o PIN. Zamrugał. Zaraz przypomniał sobie jak kobieta wpisywała jakieś liczby. Powtórzył jej gesty i wcisnął zielony. Błędny. Dopiero jak nieprzyjemny sygnał przeszył jego uszy zdał sobie sprawę, że miał wpisać co innego. Cztery cyferki dołączone do karty. Zaraz powtórzyli transakcje. Tym razem wszystko poszło pięknie. Andrea uśmiechał się jak dziecko. Złapał swoje torby i wyszedł tanecznym krokiem. Uśmiechnął się zadowolony z siebie, a potem dojrzał w tłumie czarną czuprynę Chrisa. Zaraz syknął i ruszył w drugą stronę. Zakupy. Zakupy były priorytetem.

13 kwi 2016

[Mafia Nomine] Retrospekcji cz. I

Czasem, po dwóch latach indywidualnej nauki trzeba wrócić do szkoły. Do szkoły, w której nie byłeś nigdy w życiu. A teraz rocznikowo jesteś w trzeciej klasie liceum i dopiero tam idziesz. Pierwszy raz w życiu zobaczysz tych ludzi, odwykłeś od porannych pobudek, od siedzenia na lekcji, od przychodzenia codziennie w to samo miejsce. Już prawie zapomniałeś jak to jest. Właśnie taką sytuację miał Alex. Dwa lata to nauczyciele przychodzili do niego, a on nie musiał przychodzić do szkoły. Dlaczego? Dwa chromosomy X, a tym samym wiele kobiecych cech wprawiło go w okropne kompleksy, co poskutkowało depresją. Tak, chyba tak to nazywają. Jednak teraz Alex nie był już zakompleksionym nastolatkiem. 
Zaczęło się od niewinnych zabaw. To koleżanka poprosiła go o założenie sukienki, to go ktoś pomalował, to mu założyli perukę. Początkowo był z tego powodu zły, jednak z czasem, gdy przebywał w pokoju lubił po prostu założyć łaszki z damskiego działu. Ku własnemu zdziwieniu czuł się wtedy znacznie lepiej. Wyglądał jak stuprocentowa kobieta, której jedynie brakuje biustu, a nie zniewieściały chłopiec. Pojedyncze przebieranki zmieniły się w ogólny styl bycia i choć Alex uważał się za mężczyznę to w kiecce i długich włosach czuł się znacznie lepiej. Kompleksy? A co to? O nich również już zapomniał.
Wracając jednak do liceum, wstał rano i ubrał się. Czarna plisowana spódnica, czarne zakolanówki i biała koszula z delikatnym zdobieniem przy kołnierzyku. Na stopach jak zwykle miał czarne, skórzane botki na platformie, gdzie sam dodatkowy obcas miał może centymetr, czyli tyle ile nic. Włosami albinosa zajęła się Rosa. Pani Koszmar zamieszkująca willę. Była dla Alexa niczym matka, siostra i przyjaciółka razem wzięte. Przypierdoliła mu, kiedy trzeba było, zadbała o to, żeby w końcu normalnie się odżywał, ale i pomogła w jakiś głupotach. No na przykład właśnie teraz! Spod jej małych raczek wychodziło milion pięćset sto dziewięćset warkoczyków, które ostatecznie ułożyła w jedną całość. Fryzura rodem epoki wiktoriańskiej. Razem poszli na rozpoczęcie, które oczywiście dotyczyło tylko Alexa. Rosa była troszkę... zbyt stara na szkołę. Weszli do budynku. Dziewczyna została w szatniach, gdzie schowała się gdzieś między kurtkami. Wystawały jej jedynie nóżki. Chłopak tym czasem udał się na salę gimnastyczną, gdzie odbył się cały apel, wszystkie oficjalności i inne takie. Później wraz z nauczycielem powędrowali do klasy, gdzie już w luźniejszej atmosferze się przywitali. Jako, że w tym roku był jeden nowy uczeń, to wychowawczyni poprosiła Alexa o powstanie.
- Alex Lawrence. Powiesz nam coś o sobie? Jakie masz zainteresowania? - Zapytała miłym i sztucznym, aż do porzygu, głosem. Nic dziwnego, że albinos szybko nabrał niechęci do kobiety. Ta sztuczność u ludzi go denerwowała. Jednak wstał z krzesła, patrząc na nią z równie sztucznym uśmiechem.
- Sądzę, że nie mam czego o sobie opowiadać, jeśli ktoś będzie chciał mnie poznać to podejdzie osobiście - odparł wręcz przesłodzonym głosem. Już miał dość tej atmosfery. Nauczycielka angielskiego, bo tego przedmiotu właśnie uczyła, przytaknęła tylko. Dobrze, że przynajmniej nie jest natrętna, wtedy byłby problem. Luźna pogadanka dobiegła końca. Alex wraz z reszta klasy wyszedł z sali i zobaczył Rosę z czyjąś kurtką na głowie, sięgającą jej do kolan. Na buzi dziewczynki widniał szeroki uśmiech.
- Alex... czekam, i czekam, i czekam, i czekam... i się nudzę! - Ostatnie słowo znacznie bardziej przeciągnęła. Dziewczyny z klasy od razu zachwyciły się Różyczką, a raczej jej uroczą buziuchną i zachowaniem. No tak, dziewczyny lubią urocze dzieci, a Rosa na takie dziecko właśnie wyglądała. Tylko nim nie była.
- No przecież jestem. - odparł, przewracając oczami. - I nie wiem komu zabrałaś kurtkę, ale ją oddaj i chodź - mówiąc to, sam skierował się w stronę szatni. Tym czasem Rosa oddała kurtkę jednemu chłopakowi, który wybałuszył na nią oczy. No biedak nie spodziewał się, ze białowłosy karakan przyniesie mu kurtkę.
- Masz - stwierdziła i pobiegła za albinosem, który aktualnie tylko czekał. Oczywiście, że nie brał ze sobą żadnej kurtki, ni bluzy. Było przecież ciepło, nie widział w tym sensu. Ale dobra, inni wiedzą lepiej! - Fajna klasa? - Zapytała po chwili białowłosa. Alex zacmokał językiem z dezaprobatą. Wychodząc złapał ją za rękę, żeby w końcu poszła za nim.
- W chuj - odpowiedział najkrócej jak się dało. Nie należał do tych osób, które zachwycają się nową klasą, szkoła i nauczycielami. Był na to obojętny. Wyszli z budynku i gdy odeszli kawałek, albinos wyjął z kieszeni koszuli papierosa. Tak, wziął tylko jednego, gdyż całej paczki nie miał gdzie zmieścić. Te kieszonki na piersi może i by zmieściły całą paczkę, ale źle by to wyglądało, podczas gdy jednego papierosa nie było widać.
- Rosa, daj ognia - poprosił, wyciągając w jej stronę dłoń. Dziewczynka puściła jego rękę i zaczęła macać się po kieszeniach bojówek. W końcu wyjęła metalową zapalniczkę.
- Masz. Na zdrowie - burknęła i wyjęła ukradziona paczkę. Były to mocne setki, ale po tylu latach praktyk nie robiło o na niej większego wrażenia. Co? Dostanie raka? Po chuju. I tak jest już martwa.
- Dzięki - mruknął, gdy tylko dostał upragniony ogień. Odpalił tytoniową trutkę i oddał jej zapalniczkę, zaciągając się głęboko. Co z tego, że był małolatem?
- Kilka dziewczyn wydaje się fajne - stwierdziła z przekonaniem, chociaż widziała je zaledwie kilka chwil.
- Nie zwróciłem na nie uwagi, zobaczymy - uśmiechnął się lekko. Mogą wyglądać na fajne, ale w rzeczywistości nie będą nikim więcej jak głupimi sukami, które umysłowo nie wyszły jeszcze z gimnazjum. W sumie Alex tez nie był okazem wielkiej dojrzałości, ale czuł się lepszy od typowych gimbusów. Rosa jedynie uśmiechnęła się uroczo i pohopsała kilka kroków do przodu.
- A ja wiem! - wykrzyknęła radośnie, odwracając się przodem do chłopaka. Ciężko uwierzyć, że istota, której lęka się sam Szatan, potrafi być tak niewinna i urocza... No dopóki nie straci cierpliwości. Alex po raz kolejny wywrócił oczami.
- Dobrze, dobrze, skoro tak mówisz - wypuścił kolejną chmurę dymu w powietrze. Niech atmosfera zanieczyszcza się jeszcze bardziej. - A właśnie. Chciałbym, żebyś obudziła mnie jutro rano do szkoły - poprosił po chwili namysłu. Skoro powiedział, żeby go obudziła to nie powinien rano sprawiać problemów. No tak. Bo mógłby. Nienawidził porannego wstawania. Dziewczyna tylko przytaknęła na znak, że przyjęła do wiadomości. W końcu dotarli do posiadłości Mafii Nomine. Alex stawiał, że Rosa znowu ma coś do zrobienia. Intuicja.
- W czym pomóc? - zapytał, przystając na chwilę.
- Elka wróciła z misji. Muszę ją otworzyć i naprawić jej żebra i lewą nogę, bo ma złamanie z przemieszczeniem - odparła głosem, który już pasował do jej rzeczywistego wieku. No tak, białowłosa była mafijnym lekarzem, który wie wiele więcej niż lekarze na tym kontynencie... a może i planecie? Ups. Skalpelem posługiwała się z niezwykłą łatwością i już chyba nic nie było dla niej wyzwaniem.
- W takim razie daj mi chwilkę - Alex pobiegł do pokoju, gdzie przebrał się w coś luźniejszego, czego nie będzie mu szkoda, kiedy się pobudzi. Rosa tym czasem wszystko przygotowała i gdy tylko albinos wrócił, wręczyła mu do ręki fartuch, rękawiczki i maseczkę. Oczywiście chłopak nawet nie mruknął, po prostu to ubrał, będąc gotowym do pomocy.
Elka leżała na stole nakryta i za-intubowana. Na jej klatce piersiowej widać było paskudne zasinienia. Noga tez była nienaturalnie opuchnięta
- Dobra, wystroiłem się - odezwał się.
- Pięknie - odpowiedziała, przechodząc do rzeczy. - Dawaj skalpel - wyciągnęła w jego stronę rękę, w której już po chwili pojawiło się odpowiednie narzędzie. Rosa stała na stołku, by idealnie sięgać wzrostem do kobiety leżącej na stole. Zaczęła od klatki piersiowej. Rozcięła skórę i wsadziła rękę pod tkankę tłuszczową wymacując źle zrośnięte żebra. Dwa rzekome i jedno prawdziwe. Będzie musiała je wyłamać na nowo. Regeneracja Eleonory spowodowała, że zrosły się zbyt szybko.
- Weź szczypce, rozłóż skórę i nie ruszaj. Musze ja znowu trochę pogruchotać - powiedziała i oddala mu skalpel, który Alex odłożył. W danej sytuacji jedyne co robił to wykonywał polecone mu zadania. Rosa spojrzała na odsłonięte żebra. Przejechała raczka po wypukle zrośniętych kościach.
- Tutaj się zrosły nie tak... Jak połamie jej na nowo kości i ustawie w dobry sposób to się zrosną tak jak powinny- wytłumaczyła, złapała kość w drobne raczki i szarpnęła. Rozległ się trzask, a tętno Eleonory na chwile podskoczyło. Rosa spojrzała na monitor i skrzywiła się.
- Obserwuj. Jak zobaczysz, ze uderzenia przeskoczą sto na minutę to sięgnij po strzykawkę z jasnym płynem i wstrzyknij je do wenflonu - pouczyła i złamała kolejną kość, i następną. Wyjęła powstałe drzazgi. Chłopak skupiał się na biciach serca i kiedy tętno było zbyt szybkie, wpuścił płyn do krwiobiegu. W tym czasie dziewczyna już zszywała ranę.
- Przygotuj drugi zestaw i odkaź nogę - stwierdziła w końcu obserwując jak środek przeciwbólowy uspokaja serce. Zaraz ucięła ostatni koniec nici i podniosła wzrok na Alexa.
- Zuch chłopak - stwierdziła, zeszła z taboretu i przestawiła go nogą dalej.
- Ale ja nie jestem zuchem, zuchy to małe dzieciaki - zmarszczył lekko brwi, ale zaraz stało się coś niezbyt przyjemnego. Gdy tylko Rosa rozcięła skórę na nodze, posoka trysnęła jej na twarz. Zdążyła wytrzeć się rękawem gdy aparatura piknęła sygnalizując kolejne uderzenie serca i kolejna dawka krwi wylądowała na ubraniu białowłosej. Koszmar syknęła.
- Kurwa! Alex idź po dwie jednostki krwi i przynieś mi zacisk na naczynia. Mamy krwawienie z tętnicy!

12 kwi 2016

[Mafia Nomine] Rozdział 1

Było coś w okolicy trzeciej w nocy, kiedy Alex wszedł do budynku. Jak zwykle na dole zdjął buty. I już nie chodzi o czystość, bo tutaj i tak większość chodziła w butach po korytarzach. Po prostu ze względu na godzinę postanowił być kulturalny i nikogo nie budzić. Szedł po cichu do końca korytarza, potem schodami na samą górę i do pokoju, który był na trzecim piętrze willi. Tak, wielka willa mafii Nomine. Mieszkała tutaj cała elita wraz z szefem i jego wnukiem. No tak, tez był członkiem mafii, jednak nie mógł poszczycić się jakimiś szczególnymi umiejętnościami. Jedno wychodziło mu świetnie! Wyciąganie informacji, był absolutnym mistrzem w tej dziedzinie.
Jednak wracając! W pokoju rozebrał się do naga. Buty położył przy drzwiach, zaś brudne ubrania wylądowały w koszu na brudy. Wszedł pod prysznic, gdzie w spokoju relaksował się pod ciepłą wodą. Było tak przyjemnie, że przesiedział godzinę w kabinie. Co przez ten czas zrobił? No umył się... i tyle. Nie, nie wydziwiał, zwykły prysznic, zwykłe mycie. dopiero po wyjściu, wytarciu się i wysuszeniu swoich białych włosów, wsmarował w buzię krem. Ale był to zwykły tłusty krem. Następnie ubrał na tyłek czyste bokserki, za dużą koszulkę, którą nie wiedział skąd miał. Możliwe, że zajebał dziadkowi.. albo jakiemuś kochankowi. Jeden chuj. Po prostu poszedł w niej spać.
Niewiele przed tym w siedzibie mafii zawitał nowy mieszkaniec.
Samael dostał awans...powinien się cieszyć, w końcu to awans w jednej z najbardziej prestiżowych mafii na tym kontynencie. No i był cały w skowronkach, które niestety zastrzeliła wizja mieszkania z siostrą pod jednym dachem. Jednak przeprowadzenie się w trybie natychmiastowym, czyli w środku nocy było czymś dobrym. Kilka godzin mniej patrzenia na te parszywą pokerową twarz. Gdy dotarł do willi było grubo po drugiej. Starał się więc nie hałasować. Zaczął wciągać po schodach swoją walizkę gdy na ich szczycie ujrzał drobną dziewczynkę o białych, jak mleko włosach. Omal nie zszedł na zawał, ale nastolatka obserwowała go bacznymi oczami, w sumie to raczej okiem, bo drugie ślepie miała przysłonięte opaską. Przekrzywiła głowę na bok i odwróciła się by po chwili zniknąć.
-No to widzę z grubej rury- mruknął i westchnął wchodząc w końcu na trzecie piętro.
Na drzwiach jego nowego pokoju była nalepiona karteczka z jego imieniem. Zerwał ją i schował się w środku. Zamknął drzwi na klucz i zapalił światło. No, no. Pokoik niczego sobie.
Był wykończony, pomimo tego wiedział, ze to będzie nieprzespana noc. Rozebrał się do bokserek i rzucił ciuchy byle gdzie. Położył się i wbił wzrok w sufit. Rozmyślał i starał się odgonić senność. Nie lubił spać, wiązało się to z nieprzyjemnymi snami, nieraz koszmarami.
W całej posiadłości było cicho. Dopiero po trzeciej jakiś dźwięk naruszył nocną ciszę. Ktoś wszedł do środka... I ewidentnie pokierował się na piętro Samaela. Mężczyzna przez chwilę się najeżył. Czyżby to była jego siostra? Nie. Ten krok jest zbyt lekki dla tej wariatki. W końcu ciekawość wygrała nad lenistwem. Wstał i otworzył drzwi, ale niestety zdążył tylko kątem oka zauważyć zamykające się drzwi. Westchnął tylko i wrócił do swojego łóżka. Przeleżał tak do rana. W końcu zebrał się w sobie i dźwignął się na nogi. Wszedł pod prysznic i ubrał się w miarę przyzwoicie. Wiadomo, koszula jakieś ciemniejsze dżinsy i skierował się do gabinetu szefa. Zapukał a drzwi otworzyły się przed nim.
-Witam- zaczął trochę niepewnie. Nie chciał podpaść już pierwszego dnia pobytu w willi szefa.
-Dzień dobry Samaelu. Usiądź proszę- odpowiedział mężczyzna w masce i wskazał miejsce po drugiej stronie biurka nie odrywając wzroku od papierów, które przeglądał. Po chwili szef z westchnieniem podniósł oczy na chłopaka i zaczął rozmowę, która nie była taka straszna. Po prostu pytał go o różne ciekawostki z jego pobytu w mafii i jego zleceń. Samael odpowiadał ochoczo. W końcu takie tematy były jego ulubionymi tematami.

•••

Z rana Alexa obudził dzwonek. Odebrał telefon... cisza. Cisza jak makiem zasiał. Ale dlaczego? Kto się bawi? Chciał oddzwonić, ale zdał sobie sprawę, że nikt nie dzwonił, tylko znowu odebrał budzik. Westchnął ciężko, rzucając telefon na drugą poduszkę i znów zasnął. No i kurwa by się udało... Gdyby po pięciu minutach znów nie zadzwoniło. No tak, wcześniej przejechał palcem po telefonie od drzemki.
-Kurwa mać, zamknij się! - warknął w stronę telefonu, tym razem wyłączając go już w prawidłowy sposób. Było trochę po ósmej. chciał zasnąć, ale tym razem już się to nie udawało. Zwlekł się leniwie z łóżka. Jak zwykle jego priorytetem było wypić poranną kawę. Ale chwila.. słyszał w nocy jakieś otwierające się drzwi. Słyszał tez, że miał przybyć ktoś nowy. Nie wiedział czy to loszka, czy facet. Ładne to, czy brzydkie... ale może jednak warto wyglądać jak człowiek, a nie biała masa w dresach i za dużej koszulce? Właśnie z tego powodu założył na siebie białe spodnie i blado-błękitny sweter, który miał spore oczka, więc pod nim jeszcze była biała bokserka. No! A żeby wszystko idealnie pasowało to na stopach miał gustowne, neonowo-różowe skarpetki. Spokojnie. I tak były zasłonięte przez białe, sznurowane botki na platformie. Od razu czuł się trochę wyższy. A opiekunka mówiła! Jedz mięsko, urośniesz duży. No ale nie, nie usłuchał i wyrósł taki karakanek, mający ledwo metr sześćdziesiąt.
Powędrował do kuchni i dopiero wtedy spostrzegł, że jego ulubiona kawa.. znikła. Opakowanie było... ale było puste. I co on teraz ma pić? no chyba nie cappucino, które na niego wcale nie działało. Zabrał swój kubek i wbiegł do gabinetu dziadka. Oj! Przerwał komuś w połowie zdania jego wypowiedź. Jaka szkoda. O kurwa! Jedno musiał przyznać.. ten ktoś był nieziemsko przystojny. Gapiłby się dalej, gdyby nie głos szefa.
- Alex...puka...a zresztą... - westchnął zrezygnowany. Widocznie przywykł już do tego typu zachowań. No cóż, ciężko się nie przyzwyczaić, ma tego dzieciaka już siedemnaście lat w tym domu.
- Ale.. Ale dziadek, kawa wyszła! - Wyjaśnił szybko. no bo co on miał pić? Wode?! Znaczy... podobno zdrowo jest wypić z rana wodę z cytryną. niby apetyt mniejszy i inne takie. ale jego to nie obchodziło! On chciał kawy, potrzebował porannego kopa.
- Eleonora dzisiaj pójdzie do sklepu... Jak chcesz możesz sobie zaparzyć u mnie - powiedział szef mafii i wskazał ruchem głowy jakąś szufladę. Na bladej buzi Alexa od razu pojawił się delikatny uśmiech.
-Dzięki wielkie, kocham Cię. - Natychmiast poszedł do szuflady. Zaraz jednak odwrócił się do nich przodem. - to tego.. wy sobie rozmawiajcie, ja już nie przeszkadzam. - mruknął cicho, zaraz zajmując się przygotowywaniem swojego życiodajnego napoju. Nie rozumiał ludzi, którzy nie lubili kawy. Była cudowna, miała tylko jeden minus... Zęby po niej płakały. No nieważne.
Thaichi pokręcił głową i westchnął widząc, ze jego wnuk najwyraźniej nie ma zamiaru zabierać kawy do kuchni. W sumie to norma. On kogoś przesłuchuje a dzieciak spokojnie sączy kawę. Ale czego się spodziewać, charakter ma po matce. Mężczyzna w masce odchrząknął zostawiając rozmyślania o rodzinie na dalszy plan. W tej chwili miał zawieszoną rozmowę.
- Tak, więc możesz kontynuować. Alex zazwyczaj tutaj przesiaduje, więcej i tak nie usłyszy- powiedział z uśmiechem, którego nie było widać. Samael kiwnął głową. Nie podobało mu się, ze ktokolwiek będzie go słuchał, ale podjął przerwany wątek. Opowiadanie go wchłonęło tym bardziej, ze jego rozmówca był wdzięcznym słuchaczem. Czarne oczy szefa zdawały się wchłaniać każde słowo wilka. Co jakiś czas zadał pytanie ewentualnie kiwnął głową i zajrzał do papierów.
-...Tak więc dostałem rozkaz by się tutaj przeprowadzić- zakończył swój monolog wpatrując się w oczy samego Diabła.
-No i cieszę się niezmiernie, ze tu jesteś. Mam tylko nadzieje, ze twój spór z siostrą nie przełoży się na wyniki...rozczarowałbym się wtedy bardzo mocno na twojej osobie Samaelu- niby wypowiedział to słowa miło, ale reakcja wilka była natychmiastowa. Skwapliwie kiwnął głową.
Nutka groźby aż uniosła się w powietrzu. A temperatura w pomieszczeniu spadła o te kilka stopni. W końcu szef oparł się wygodnie na krześle i spojrzał zza ramienia na wnuka, który aktualnie siedział na parapecie i popijał już resztki chłodnej kawy. Zanim Taichi zdążył się odezwać z lustra na jednej ze ścian wyłoniła się biała głowa i połowa tułowia Rosy.
-Hej Alex jak noc?- zaczęła z uśmiechem w stronę chłopaka.
-Przyszłam stosunkowo wcześnie, więc nie należała do tych najcudowniejszych, ale najgorzej nie było. - uśmiechnął się lekko, stukając swoimi pudrowo-różowymi, dłuższymi paznokciami o kubek. Nie wystukiwał jakiegoś bliżej określonego rytmu, czy melodii.. po prostu stukał i tyle. I tak było to prawie niesłyszalne.
-A szkoda... chociaż i tak będziemy miały o czym plotkować. Jak skończysz to wpadnij do mnie... albo pierdolnij wszystko i chodź na kremówkę z truskawkami - odpowiedziała, po czym zwróciła się w stronę szefa. - Staruchu... Philian wróciła z zadania jest u mnie w pokoju. Z tego co zdążyłam wypytać udało się jej, ale musiałam ją wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną bo te oparzenia nie wyglądają za dobrze... jak coś to ją obudzę, ale mam nadzieje, ze nie będzie takiej potrzeby - po tych słowach zniknęła tak samo jak się pojawiła. Czyli w lustrze. Samael zamrugał kilka razy jakby dopiero przyjmując do wiadomości co się właśnie stało. Białowłosa laska wchodzi przez lustro, mówi coś i znika. Aha.

9 kwi 2016

[Efekt Motyla] Rozdział 3 - Kilka sekund

Łowca i wampir w jednej klasie. To zły pomysł. To kurewsko zły pomysł, ale nikt o nich nie wiedział. Jeszcze gorszym pomysłem jest drażnienie tego łowcy bo się ma świadomość, że nic nie zrobi w tak licznym gronie ludzi. Ale to jest jak drażnienie się z lwem, który jest za kratami. Zabawa jest fajna dopóki zwierze się nie wkurwi i nie odgryzie ci ręki.
Nadszedł kolejny dzień. Kolejny po tym, jak pan łowca postanowił zjawić się w szkole. Wampir oczywiście nie stchórzył. Bo czemu miałby sobie oszczędzić rozrywki w postaci doprowadzania swojego wroga do stanu przedzawałowego z nerwów? A fakt, że raczył się zjawić w szkole dopiero po drugiej lekcji wynikał tylko i wyłącznie z jego lenistwa. Z kolei Andrea przyszedł o dziwo na czas. Przecież nie mógł się doczekać aż zobaczy tę parszywą buziuchnę, o której tak rozmyślał poprzedniego wieczoru gdy grzebał kataną we wnętrznościach ofiary. Nie wiedział ile ma pomysłów na zabicie wampira, dopóki nie zaczął każdego przeciwnika utożsamiać z czarnowłosym piromanem. Andrea siedział na końcu klasy, jak to miał w zwyczaju i w sumie wpatrywał się w drzwi. Niby wampir mógł nie przyjść, ale intuicja mu podpowiadała, że tak nie będzie. Po jednej lekcji nie zrezygnował, a że mieli dwie matematyki to nawet nie chciało mu się wychodzić z sali. Był drażliwy. Bardzo drażliwy. Nie wyspał się a przede wszystkim nie lubił tej całej nastoletniej hołoty.
Nie notował w zeszycie, czasem nawet trochę przysnął. Ogólnie miał głęboko w nosie to, co się dzieje. Nauczycielka kilka razy poprosiła go o uwagę, ale tak jak wampir rozwiązywał powierzone mu zadania w błyskawicznym tempie, więc mu odpuściła. Ulżyło mu z tego powodu… No przynajmniej dopóki nie ujrzał czarnej czupryny Chrisa. Wtedy od razu się rozbudził i wlepił w niego wzrok, który aż ociekał nienawiścią.
- Christianie, nie masz nic do powiedzenia? - zapytała podkurwiona nauczycielka. Wampir spojrzał w jej stronę.
- Ach, tak. Przepraszam za spóźnienie, ale wie pani... Kim jest człowiek w porównaniu do grawitacji - która usilnie trzyma go w łóżku. Zaraz usiadł na swoim miejscu i jak zawsze się położył. A w dupie ma tego łowcę! Nie miał zamiaru się płaszczyć przed tym człowiekiem o nabrzmiałym ego. Taka postawa ewidentnie wepchnęła łowcę do stanu, w którym zaraz podejdzie do Chrisa i roztrzaska mu nos o ławkę. Andrea poczuł jak mu włoski na karku staja dęba. Nie żeby się bał, ale instynkt łowcy nie pozwalał mu się rozluźnić. Ale nie chodziło też tylko o to. Każda komórka jego ciała drżała z podniecenia na myśl o rychłej potyczce z wampirem. Lekcja przebiegała spokojnie, ale Włoch był skupiony na czym innym, a dokładniej na słowach krwiopijcy wypowiedziane poprzedniego dnia. Miał chujek racje i to go doprowadzało do szalu. Co gorsza Chris dobrze o tym wiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego w jak czuły punkt uderzył podczas tej rozmowy za halą. Wystarczyło spojrzeć na mowę ciała Andrea.
Na szczęście do końca lekcji panował względny spokój. Względny, bo wszyscy w klasie czuli napięcie jakie panowało między nimi, ale na szczęście nikt nie zdawał sobie sprawy z czego ona wynika. Andrea siedział i wpatrywał się tempo w przestrzeń, chociaż prawdopodobnie gdyby tylko Chris zrobił podejrzany ruch to skończyłby z kołkiem wbitym w sercu. Młody wampir poprawił się na krześle gdy dotarła do niego ta wiadomość. Doszedł do prostego wniosku.
Łowca dobrze walczy i ma dobry wzrok… Ale strasznie słabe nerwy, na których granie, Chris zdążył polubić przez tę jedną dobę.
Zadzwonił dzwonek. Wampir wstał uzbrojony w iście szatański plan. A gdyby tak... Pozbawić się w pseudo polowanie? Sprowokować łowcę? Bo... Dlaczego nie? Podszedł z miłym uśmiechem do jakiejś dziewczyny na przerwie. Nie zdążył się odezwać, kiedy się z nim pierwsza przywitała.
- Hej Chris - miała przyjemny głos i nawet była całkiem ładna, ale jej zapach. Nie była ofiarą dla niego, pomimo to skinął jej głową. Chodziło przecież o denerwowanie tego świętoszka. Nikt nie musi wiedzieć, ze nie tknąłby jej kłami nawet jakby była wysmarowana czekoladą
- Chciałem pogadać… Przespałem jak zadawała z matematyki pracę domową więc… - Zaczął od neutralnego tematu, ale już wystarczająco dużo razy na ten sposób zdobywał pożywienie. Rozmowa się rozwinie. Tak... Sama z siebie.
- Jasne. Zanotowałam wszystko - odparła głosem, który do złudzenia mógł przypomnieć mruczenie zadowolonego kota. Christian nie musiał się odwracać by wiedzieć, ze oczy łowcy są w niego wlepione. Przekształcił swój dziki uśmiech w bardziej przyzwoity i pasujący do sytuacji. Kontynuował rozmowę posuwając się dalej małymi kroczkami. Naruszał prywatną strefę dziewczyny bardzo powoli, ale stanowczo. A ona głupia tego nie widziała.
- Matko jacy ci ludzie są głupi - burknął pod nosem Andrea, który siedział po drugiej stronie korytarza. Obserwował wszystko uważnie. Starała się to robić dyskretnie by nie wyjść na świra, ale załamał się gdy dotarła do niego, że Christian Park jednak jest aż takim kretynem, za jakiego go uważał. Ten krwiopijca nie był nigdy tak naprawdę w konflikcie z łowca. Pojebane dzieciaki z pistoletami na wodę święconą się nie liczą, ale widać tylko takich piroman spotkał na swojej drodze. Nie wiedział na co się pisze, jak blisko jest krawędzi klifu. Miotacz Ognia, jakim próbował go zabić to mała iskierka w porównaniu do tego jak mocno człowiek chowany w zakonie potrafi skrzywdzić takiego nierozważnego wampirka. Ale to nie zmieniało faktu, ze Andrea czuł jak się w nim przewraca do góry nogami. Jak Boga kochał (em... co?) zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.
Zadzwonił dzwonek.
Idealnie.
Andrea poniósł się leniwym ruchem i odepchnął od ściany. Poruszył barkami i nawet nie wysilił się by przerzucić plecach przez ramię, po prostu szurał nim po ziemi jak zdechłym psem. Nikt tego nie komentował. Ciekawe dlaczego? Minęło zaledwie kilka dni od kiedy mości pan łowca raczył się zjawić w szkole a już unikali jego towarzystwa. Pięknie.
Może i Andrea był bardzo (bardzo) nerwowym człowiekiem. Wyprowadzenie go z równowagi nie stanowiło problemu. W zależności od dnia trzeba było naprawdę niewiele by zaczął ciskać laserami z oczu na prawo i lewo. Ale był tez zawodowcem, mężczyzną, który potrafił okiełznać strach podczas walki, który wcześniej nauczył się tworzyć trucizny, niż co poniektórzy czytania i pisania. A co gorsza czerpał przyjemność z zadawania bólu. Wampir nie był świadomy jaki potwór wszedł do sali zaraz za nim. Powinien bardziej pilnować tego kaptura. Bardzo cienka osłona chroniąca go od straszliwej śmierci. Cmoknął cicho z dezaprobatą pod nosem Gdy tylko wampir znalazł się w nasłonecznionym miejscu to ściągnął mu kaptur i przytrzymał chwile. Nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. Wampiry często unikały przykrego tłumaczenia się, bo na początku ich oparzenia naprawdę wyglądają zwyczajnie. Dopiero potem skóra się złuszcza w formie popiołu zostawiając brodzące czarne rany, które sączyły się ropą z czarną mazią. Potem zostawały tylko kości, które też ulegały szybko zniszczeniu pod wpływem promieni UV. Zadaniem Andrea było chronienia ludzi przed atakami wampirów, jak i również przed świadomością, ze jednak nie człowiek jest na szczycie łańcucha pokarmowego.
Wampir chciał odskoczyć, ale nie miał jak. Kilka sekund... Odczuwał je, jakby trwało to wieczność. Skrzywił się. Cholernie nieprzyjemne uczucie... Szczególnie, że to twarz. Nikt nie chce mieć brzydkiej, poparzonej twarzy. Gdy tylko łowca puścił, chłopak uciekł w cień.
- Ty chuju... - warknął, zakładając kaptur. Dobrze zrozumiał przekaz.
Łowca go obserwował i znał jego słabości.
Andrea bez dodatkowych komentarzy zajął swoje stałe miejsce. Chociaż Włoch miał dziwne przeczucie, że wampir niezbyt poprawie odebrał ostrzeżenie, i że to tylko motywowało Christiana do działania. Niektóre wścibskie oczy przyglądały się całemu zajściu. Chyba komuś załączyła się lampka alarmowa bo w pokoju rozlał się zapach czyjegoś strachu, który pobudził instynkt łowcy jaki drzemał w Chrisie. Stłumił go momentalnie i zaraz usłyszał jak nauczycielka wyczytuje jego nazwisko.
-Obecny!- Burknął i rozłożył się na ławce.