8 maj 2016

[Z.O.O.M.] Cz. IV

Ben spojrzał zszokowany na Louisa.
-Uderzyłem cię? - Spytał z autentycznym niedowierzaniem. No i cały wizerunek miłego chłopaka poszedł się kochać. Myślał, że był dobrym człowiekiem, a uderzył swojego najlepszego przyjaciela.
- Tak, raz to zrobiłeś - kiwnął głową - ale jestem ci za to cholernie wdzięczny - dodał po chwili. W końcu to dzięki niemu zdał, dzięki niemu wziął się do nauki... W sumie Ben już nie raz mu pomógł.. Ben był najlepszym człowiekiem, jakiego Louis w życiu spotkał.
- Jesteś masochistą? - zapytał CB337 z powątpiewaniem. Bo to określenie pasowało do wdzięczności za zadanie bólu - dlaczego zacząłeś się uczyć dopiero wtedy?- dodał jeszcze zanim Louis zdążył odpowiedzieć na poprzednie pytanie.
No i się roześmiał. On i masochista. Śmieszne.
- Nie, no cos ty - odetchnął głęboko - nie jestem... Chodzi o to, że zmusiłeś mnie do myślenia. Zacząłem dopiero wtedy, bo zrozumiałem jak wiele mogę stracić, jeżeli to zawalę. A ten cios mnie tylko w tym upewnił. Wiesz, taki sygnał "stary, dość, masz się wziąć za siebie" - wyjaśnił, choć wątpił, by było to zrozumiałe dla cyborga siedzącego przed nim.
Automatycznie odwzajemnił uśmiech. Ale gdy tylko Louis przestał się śmiać to Ben zaczął przeszukiwać swoja głowę.
-Czyli... Fakt, że nigdy nie byłem wobec ciebie agresywny, zmusił cię do myślenia kiedy cię uderzyłem...?- Spytał Ben niepewnie cedząc z uwaga każde słowo.
- Tak. Gdybym obrywał od ciebie za byle gówno, to miałbym wyjebane - mówiąc to, Louis prawie cały czas kiwal lekko głową. Nie wiedział ile czasu już rozmawiają, ale trochę było. No bo znów robiło mu się chłodno i znów musiał okryć się kocem. Być wdzięcznym za to, że ktoś cię uderzył. To aż absurdalnie brzmi. Ben uzupełnił znane mu pojecia o dodatkowe definicje.
-Czyli robiłem dla ciebie bardzo dużo - podsumował i ponownie się zamyślił - a co ty dawałeś mi w zamian?- Nie wiedział ze takie pytanie mogło spowodować, że Louis czułby się zakłopotany. Teraz to blondyn na chwile się zawiesił.
- Niewiele... - Odpowiedział, zaczesując kosmyk włosów za ucho - a już na pewno nie tak wiele jak ty dla mnie - dodał, spoglądając w jego oczy. Pożałował. To nie te same oczy, które widział tyle lat. Zaraz znów zerknął na swoje nogi. Nie chciał patrzeć te mechanizmy zoomowania i wyostrzania.
Przez chwile chciał się uśmiechnąć, ale jego oczy uciekły. Ben poczuł jak robi mu się przykro. Zapomniał przez chwile, że to nie do końca o nim mówi Louis.
-Czyli byłeś w czymś lepszy ode mnie. Co to było?- spytał, ale zaraz poczuł dziwne uczucie, które sklasyfikował jako zakłopotanie. tylko nie wiedział dlaczego teraz ono się pojawiło.
- Tak... Była jedną rzecz, która stanowczo nad tobą górowałem - odpowiedział Louis po chwili namysłu. Zaraz znów uśmiechnął się lekko pod nosem. Miłe wspomnienia.
- Miałem dużo więcej wprawy w kontaktach z dziewczynami - odpowiedział. Tak, w tym był lepszy. Może i ogólnie był głupszy, ale umiał zagadać do laski tak, żeby ją poderwać. Chociaż nie do każdej.
Spojrzał na niego nie rozumiejąc. Niedługo potem przeszukał bazę danych. Wiele razy czuł się sfrustrowany, bo nie dostawał gotowej definicji.
-Flirt? Podryw? Randki?- rzucił kilkoma słowami, które jako tako zgadzały się z pojęciem kontaktów z dziewczynami. Były też inne, ale zrobiło mu się dziwnie niezręcznie na samą myśl o tych słowach, nie mówiąc już o wymówieniu ich na głos.
Boże, jak on rzadko używał takich słów.
- Tak, właśnie o to chodzi - Louis kiwnął głową. Znowu. No bo przecież nie chodzi tutaj o bycie kumplem dziewczyny. To już nie jest to samo, trzeba umieć inaczej podejść. - Naprawdę byłeś w tym beznadziejny.
Ben tylko przytaknął, nie wiedząc jak określić to, co czuje. Znaczy wiedział, ale zastanawiał się, czy to ma jakieś zewnętrzne skutki. Louis się roześmiał, a Ben pomyślał, że to z niego, ale po chwili dotarło do niego, że śmieje się ze wspomnienia, które po chwili zaczął opowiadać.

Louis aktualnie siedział na kanapie i się opierdalał. No tak, coś tam leciało w telewizji, on jak zwykle z czymś w łapie, ale uwaga! To nie było piwo, a zwykła szklanka coli. No bo po co dbać o linię i pić wodę? Generalnie było super, do czasu, aż nie dostał ściera przez łeb.
- Skoro już się nie uczymy, to sprzątaj - upomniał go Ben, a Louis przypomniał sobie o czymś ważnym.
- A no tak... Za godzinę masz gościa... Dziewczynę, rusz się! - Powiedział stanowczo, wstając z miejsca. On NIGDY nie sprzątał za pierwszym upomnieniem... A teraz zaczął to robić. Nie dał mu nawet zadać sobie pytania - rusz się, jest tutaj syf! - Krzyknął, ogarniając to, co było na kanapie
Bena wmurowało. Otworzył i zamknął usta kilka razy. W końcu złapał Louisa za ramiona i nim potrząsnął.
- Co kurwa?- Zapytał z niedowierzaniem. Jakim cudem on umówił go na randkę?.
- Nic kurwa, sprzątaj - odpowiedział tak samo ślicznie, jak on go zapytał. - No już, już. Pięćdziesiąt osiem minut, czas leci, a ty się opierdalasz. A, kot się zrzygał obok zmywarki - co z tego, że nie mieli zmywarki... Ani kota. Zaraz go od siebie odsunął i zabrał swoją bluzę, zanosząc ją do swojego pokoju.
Ben zawahał się przez chwilę.
- Ale my nie mamy kota - powiedział, a Louis przewrócił oczami.
- Zmywarki też nie... a zlew pełny, więc zapierdalaj sprzątać - zabrał mu ścierę z ręki i go trzepnął. Ben pokazał mu środkowy palec, ale poszedł do kuchni. Louis w spokoju zajął się salonem.
Nie widział szybkiego sprzątania ten, kto nie poznał Bena poszczutego myślą o nadchodzącej wizycie. Mieszkanie lśniło już pół godzinie, a chłopak westchnął, wycierając ręce o stare domowe dresy.
W końcu koniec, było czysto. Znaczy kurzy zza kibla nie wyciągali, ale tam nikt nie zagląda... Chyba.
Louis uśmiechnął się na swój sposób pod nosem, idąc do siebie, żeby się przebrać. No bo te dresy były poplamione. Nie wyjdzie w nich na dwór.
- Skąd ty ją wytrząsnąłeś?- Spytał Ben, gdy schował ścierkę do szafki. Nie pozostało mu nic innego jak schować się do pokoju i siedzieć przed szafą zawstydzony tą całą sytuacją. Niestety Louis nie odpuścił. Zmusił go do ubrania się w jakieś znośne ciuchy. Ogólnie było całkiem okey ze stresem Bena, do czasu aż zadzwonił dzwonek. Blondyn nic sobie nie robił z tego, że jego przyjaciel może czuć się nieswojo i otworzył drzwi.
- Hejka Alice... Poznajcie się - powiedział pokazując Benowi dziewczynę. Była naprawdę ładna i zaraz złapali wspólny temat. Podczas tej dyskusji Louis stopniowo milkł i zaglądał na zegarek, aż w końcu chrząknął zwracając na siebie uwagę pozostałej dwójki.
- To ja zmykam na randkę! Bawcie się dobrze! - Ben miał ochotę udusił tę blondwłosą gnidę, ale się powstrzymał przy dziewczynie. A tak naprawdę to był mu wdzięczny. Sam nigdy by nie podszedł. Nie potrafił zagadać. A w sprawach sercowych nie był doświadczony. Jakoś zawsze wolał książki od ludzi. Louis był wyjątkiem, ale był bardziej dla niego jak brat czy syn, niż zwykły człowiek.

- No... I po kilku tygodniach byliście razem - zakończył Louis, uśmiechając się dumny z siebie. Nawet jeśli go potem zdradziła... i tak był z siebie dumny, że to dzięki niemu kumpel znalazł dziewczynę. Ben uśmiechnął się pierwszy. Nie papugował go. Był autentycznie zadowolony.
-A dlaczego się sprząta? W ośrodku nie było potrzeby sprzątania, robili to za nas na stołówce, a w pokojach tylko spaliśmy - stwierdził i się zamyślił.
- No właśnie po to, żeby było czysto. Niestety, ale normalnie nikt za ciebie nie posprząta, musisz sam zadbać o porządek dookoła siebie. A już szczególnie, kiedy zapraszasz dziewczynę - odparł Louis, w końcu kumpel nie zwróciłby na syf uwagi.
- Czy tobie się podobała ta dziewczyna?- Ponownie zaatakował pytaniem cyborg.
- Tak, podobała - przyznał w stu procentach szczerze -ale to nie ma znaczenia-
Wtedy Ben kiwnął głową, rozumiejąc o co chodzi.
- Wolałeś moje szczęście od swojego, tak jak ja wziąłem wtedy na siebie winę za bójkę- skwitował i wbił wzrok w okno, dochodząc ze zdziwieniem do wniosku, że już dawno jest ciemno.
- Mhm - Zastanawiał się, jakim cudem przegadali cały dzień, nie wiedział, kiedy to minęło. Wiedział jednak, że jest głodny, ale z tym poradzi sobie jutro, nie chciał zagłębiać się w lesie o tej godzinie.
- Jeszcze jakieś pytania? Bo wiesz... Jestem zmęczony - chciał już iść spać, ale jeśli Ben miał pytania, to był w stanie na nie odpowiedzieć.
CB337 pokręcił głową. Sam tez musiał sobie wszystko poukładać w systemie. Wstał z kanapy i rozejrzał się.
-Wyłączę się na podłodze- stwierdził bez jakiś większych oporów. Nie widział potrzeby leżenia w jakimś pięknym lóżku.
- Jak chcesz.... w razie co w szafie są jakieś łachy, wygodniej ci będzie - kiedy Louis już miał całą wolną kanapę, położył się na niej, głowę kładąc na szmatach, które robiły za poduszkę. Okrył się szczelnie kocem, spoglądając jeszcze na Bena. W końcu jednak zamknął oczy, nie mówił żadnego dobranoc, ni nic... Przecież wcześniej mieszkali razem, darowali sobie takie grzeczności.
Ben wziął rzeczy i zrobił sobie legowisko. Wyłączył system, pozwalając mu odpocząć. Aż dopadła go fizyczna ulga gdy obwody miały szansę się ostudzić. Już wiedział dlaczego w ośrodku tak bardzo przywiązywali wagę do dawek w jakich się podawało informację cyborgom. Mogli się przegrzać. Ale pomimo tego ryzyka Ben był szczęśliwy.
Dopiero rano, gdy się przebudził, zdał sobie sprawę, że nie zapytał o najważniejszą rzecz. Wyprostował się i spojrzał na Louisa, by nim potrząsnąć.
- Louis... Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie...
- Jakie? - Zapytał, powoli się wybudzając. Zimno, pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. Trzymał kurczowo brzegi koca, żeby nic się nie odwinęło, bo wtedy to zimne powietrze dotrze do jego ciała. I tak docierało, ale w mniejszym stopniu. Ben był dumny z tego, co zdołał osiągnąć. Poczuł się inny. Był szczęśliwy. Autentycznie szczęśliwy. Folder o nazwie "Wspomnienia" stał się naprawdę obszerny. A przede wszystkim, miał wrażenie, że zaczyna rozumieć czym są emocję w pełnym znaczeniu tego słowa, a nie tylko ich sucha definicja.
- Czy to wszystko co mi opowiadałeś... Czy to oznacza być człowi...- urwał, bo rozległ się huk. Może gdyby Louis nie słuchał go w takim skupieniu to by usłyszał, że ktoś tu się zakrada. Chociaż i tak byli otoczeni. Nie mieliby gdzie wiać. Opór okazałby się bezcelowy i żałosny. Louis za sobą miał okno... Okno, bez jakiekolwiek szyby. Padł znów na kanapę. Dostał czymś ciężkim w głowę, najprawdopodobniej jedną cegieł, leżących pod murem na zewnątrz.
Ben spojrzał na nieprzytomne ciało blondyna i poczuł jak przez chwile topią mu się ze strachu obwody. Potem wszystko stało się szybko. Dostatecznie szybko by nie mógł zareagować, ale zdążył otworzyć usta. I pomyśleć, co chce powiedzieć. Wtedy wyłączył się. Nikomu nie było dane usłyszeć ostatnich słów CB337. Niby tacy wyjątkowi. Zbieg i defekt, a umarli w tak... Zwykły sposób. Żołnierze podeszli do Louisa i strzelili mu w głowę. Przeczekali aż krew wsiąknęła w poprzepalany materac i zamknęli ich obydwu w workach na zwłoki. Umrą tutaj. Nikt tego nie zauważy. Nigdy.
Mężczyźni wzięli ciała, jakby ważyły gramy, a ich mechaniczne oczy nie wyrażały nic, gdy przygotowywali stos pogrzebowy dla swojego pobratymca
- Kolejny defekt- stwierdził dowódca. Doktor cmoknął pod nosem i spojrzał się na worek ze zwłokami.
-Kiedyś sztuczne inteligencje przejmą nad nami kontrole- mruknął, a łysy mężczyzna się zapowietrzył i otworzył usta, by zaprotestować, ale lekarz przerwał mu ruchem ręki.
- Świat należy do homo sapiens sapiens... Ale jak długo jeszcze damy rade władać tym światem, skoro nawet maszyna jest bardziej ludzka od nas?- spytał i spojrzał na krematorów, którzy podpalali zwłoki.
- Ale jeszcze nie teraz?- Zapytał dowódca. Animator kiwnął głową w zadumie obserwując czarny dym, który unosił się w górę, niczym makabryczny krzyk.
- Nie, jeszcze nie teraz - przytaknął nieprzytomnie, gdy ogień zajął oba ciała.

KONIEC



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz