- Czyli nie chciałeś mnie poznawać, nawet jak byłem miły, dlaczego?- spytał i przypomniał sobie, że musi wykonywać drobne ruchy. Bo ludzie nie czują się dobrze z kukłami. Na szczęście chłopak był zajęty mówieniem, tak więc nie zwracał uwagi na to, że się nie ruszał. Louis zdjął z siebie koc, bo zrobiło mu się cieplej. Uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Nie chciałem mieć przyjaciół, izolowałem się od kontaktów z ludźmi jak tylko się dało - wyjaśnił - nie miało dla mnie znaczenia, czy ktoś był miły, czy nie - wzruszył zaraz ramionami.
CB337 zmarszczył brwi. To, co usłyszał dało mu do myślenia. Bo w końcu człowiek to istota, która potrzebuje towarzystwa.
- Ale potrzebowałeś tego, prawda? Dlaczego akurat ja?- dopytał jeszcze zadowolony z jego uśmiechu. Nie widział wcześniej takiego prawdziwego to ewenement.
- A co miałem z tobą zrobić? Uczepiłeś się jak rzep psiego ogona i nie chciałeś dać mi spokoju - prychnął żartobliwie. Wtedy jego strefa osobista została zniszczona - ale w końcu się do ciebie jakoś przyzwyczaiłem... - Dodał na końcu. Ben okazał się inny niż reszta... Inny dla Louisa. Nie był zdradliwą świnią, miał zawsze czas, no i... Nie zostawiał go samego.
Cyborg spojrzał na niego i ponownie się zawiesił, szukając w głowie informacji na temat rzepów i psich ogonów. Dopiero po jakiś dwóch minutach rozszyfrował ten frazeologizm.
-Czyli zawsze byłem obok?- Dopytał ciekawy, jak bardzo zbliżona była ich relacja do porównania, jakim się posłużył.
- Tak, można to tak ująć - kiwnął głową. Oczywiście, w domu to w domu. Ale w szkole raczej sam nie siedział. Co lepsze Ben nie odpuszczał, nieważne jak bardzo Louis starał się go odgonić. Czasem wydawało się, że im bardziej blondyn się starał, tym bardziej był osaczany.
- A do tego bawiłeś się w mamuśkę. Codziennie przynosiłeś mi kanapkę i kazałeś jeść. Nawet nie chciałeś mnie słuchać, kiedy mówiłem, że nie jestem głodny - mamuśka... To określenie było naprawdę dobre. Louis był po prostu przez niego pilnowany. Zdrobnienie prześmiewcze od słowa "mama", teoretycznie oznacza coś złego. Ale w slangu młodzieżowym takie określenia są dopuszczalne i nieobraźliwe. Taka definicja śmignęła mu przed oczami zanim się odezwał po raz drugi.
- Chociaż jedzenie jedzeniem... Pilnowałeś mnie w nauce, a raz nawet wziąłem winę na siebie, kiedy się pobiłem.
-Czyli pilnowałem cię jak własne szczenię, chociaż nie byliśmy spokrewnieni. Nie mogę sobie tego wyobrazić - stwierdził w końcu. W głowie miał tylko absurdalne obrazy, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Louis w odpowiedzi westchnął i zaczął wspominać.
Była trzecia liceum. Wszyscy byli w szoku z powodu zmiany jaka zaszła w Louisie, ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Ben biegł za szkole. Słyszał, że ktoś się bije i miał paskudne przeczucie. Niestety kiedy tam dotarł, jego przyjaciel właśnie zamachnął się, by uderzyć jakiegoś innego gościa.
-Louis! Nie warto!- Wrzasnął, a ten się odwrócił w jego stronę i oberwał w twarz.
Podszedł do niego i stanął plecami do przeciwnika Louisa.
- Mogę spytać co ci odwaliło?!- Odezwał się, stojąc niecały metr przed nim. Nie interesowało go o co poszło. Aktualnie bardziej się przejmował pękniętą skora na policzku przyjaciela. Ale oczywiście nie ma tak dobrze.
-Ty patrz! Wspólnik złodzieja!- Wrzasnął ktoś, a Ben popełnił błąd i się odwrócił. Siła uderzenia zachwiała jego równowagę i zaraz poczuł krew, która pociekła mu z nosa.
- No cholera - syknął
- Nie twój interes, nie wtrącaj się - Oczywiście, że Louis jak to on, od razu rzucił się na napastnika z pięściami. Tak, ponownie, bo nie podobało mi się to, że ten koleś uderzył Bena. Nie, żeby był jakimś obrońca, ale bez przesady. Konflikt dotyczył dwóch osób, a nie trzech.
Ben westchnął zrezygnowany. Nie chciał, by kolega wdawał się w bijatyki trzy tygodnie przed maturą.
-Daj spokój, nie jest to tego warte- zaczął, ale zaraz mocniej oberwał w nos. Westchnął i pochylił głowę. Nawet się nie zdenerwował.
- Louis - zaczął, ale to nic nie dawało. Wstał. To wtedy usłyszał, że ktoś idzie do dyrektora
Tak, Louis ignorował przyjaciela. Emocje po prostu wzięły nad nim górę i nie było szans, żeby teraz stwierdził sam z siebie "dobra, dość". Dawno się z nikim nie pobił i musiał przyznać, że trochę zatęsknił za tym uczuciem. Było takie... Inne. W końcu udało mu się podciąć nogi przeciwnikowi i wywalić go na ziemię. Gdy Louis usiadł na nieszczęśniku. To Ben stwierdził, że koniec złapał przyjaciel za bluzę i sam usiadł na przeciwniku. Uniósł pięść w samą porę, by nauczyciel go zobaczył.
-Panie Stain... Nie spodziewałem się tego po tobie - po tych słowach podszedł i kazał wstać obydwóm, idąc w stronę gabinetu dyrektora. Ben spojrzał ostrzegawczo na Louisa i przejechał kostkami po ścianie.
Blondyn prychnął pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Co za kretyn. Zrobiło mu się głupio, ale nawet nie dali mu dojść do słowa. Po prostu czekał na niego przed drzwiami na ławce. Ben siedział tam ze dwie godziny i Louis czuł jak powoli zaczynają mu puszczać nerwy. Kiedy wyszedł, dał w końcu upust swoim emocjom.
- Jezu, jaki Ty jesteś głupi - warknął pod nosem.
Ben za to spojrzał na niego i uśmiechnął się ciepło, po czym westchnął i pokręcił głową.
-Daj spokój. Dobrze wiesz, że miałbyś spory problem, gdyby to ciebie wezwali- sprostował. No tak. On miał czysta kartę, a Louis? Za nim ciągnęło się zbyt wiele uwag, by przepuścili mu to tak łatwo
- Ale to był mój problem - blondyn przewrócił oczami. Zaraz schował dłonie o kieszeni.
- Dobra, ruszaj dupę, nie wiem jak Ty, ale ja nie mam zamiaru przychodzić w połowie ostatniej lekcji - westchnął w końcu.
Ben przytaknął i poprawił plecak na ramieniu. Pacnął Louisa w tył głowy i się zaśmiał. Niech już nie zgrywa takiego cwaniaka.
- Idziemy, ale musisz mi obiecać, że będziesz grzeczny przez ten tydzień jak mnie nie będzie - stwierdził, uśmiechając się ciepło jak zazwyczaj. Tak zawiesili go. Ale nie ma złego. Co by na dobre nie wyszło.
Podczas tej opowieści, blondyn kiwał się na kanapie. To było jedno z tych milszych wspomnień w jego życiu.
- I w sumie... To tak było. Mówiłem, byłeś jak mamuśka. - wzruszył ramionami. Widocznie już się do tego przyzwyczaił, z reszta nie raz przy rozmowach mówił do niego "mamo" w żartach. Szkoda tylko, że teraz Ben jest maszyną. Nawet jeśli wciąż ma jakieś wspomnienia to jest ich niewiele. To nie ta sama osoba.
Cyborg podrapał się po karku. Nie wiedział czemu, więc podejrzewał, że robił tak jeszcze za życia.
- Ja nie lubiłem przemocy prawda?- Zapytał, próbując sobie uporządkować w głowie ten bieg wydarzeń. Było jeszcze zbyt wiele znaków zapytania.
- No... Nie lubiłeś - kiwnął głową - nigdy nie widziałem cię, żebyś naprawdę się z kimś pobił - wspólne szarpaniny dla wygłupów, czy to, jak kiedyś dostał po pysku, żeby się ogarnąć... To się nie liczy, to coś zupełnie innego.
Tak jak myślał. Ale to tylko zrodziło kolejne pytanie
- W takim razie dlaczego postawiłem się w świetle kogoś, kto jednak się bije?- Spytał i oparł się na rękach, które z kolei trzymał na kolanach.
- A ja wiem? - Prychnął - znam cię dobrze, jednak nie mogę powiedzieć, że siedzę w twojej głowie - wzruszył ramionami - widocznie miałeś jakieś powody... Powody, których nie potrafiłem zrozumieć - momentami naprawdę całkiem go nie rozumiał. Jego postępowanie było dziwne, w końcu sam Louis odwróciłby się od takiej osoby, jaką sam był.
Ben westchnął i się zawiesił. Po chwili wrócił do rzeczywistości. Przejrzał w głowie film.
-W ośrodku szkolili mnie bym był wierny swojemu właścicielowi - ostatnie słowo pozwolili sobie na wypowiedzenie z pogarda - czy biorąc winę na siebie, byłem wobec ciebie wierny?- Nie wiedział jaki ton nadać swojemu głosow, więc nie silił się.
Louis zastanowił się chwile. To słowo było takie... Niezbyt fajne. Jakby Ben był psem.
- Można to chyba tak nazwać... - Skinął jednak głową - tak, byłeś wtedy wobec mnie wierny. Jednak jest tutaj jedna różnica... W ośrodku każą ci wykonywać rozkazy, tutaj zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne.
CB337 Chciał to zachowanie określić jednym słowem. Przeszukał bazę danych.
- Postąpiłem według własnego sumienia?- Dopytał i przy okazji wzbogacił definicje tego słowa o przykład jaki mu przytoczył Louis. Obraz samego siebie zaczął się poszerzać. Zaraz jednak zaczęło go nurtować co innego.
- A co się stało po liceum? Bo mówiłeś że byliśmy w trzeciej klasie - ciekawiło go jak przyjaźń przetrwała rozłąkę. W odpowiedzi baza danych podesłała mu obraz milczącego telefonu.
- Studia - odpowiedział Louis krótko - poszliśmy na zarządzanie - westchnął. Ben mógł iść na coś lepszego. Sam Louis nie był szczególnie dobry, jeśli chodzi o naukę, więc nie było też mowy o jakimś lepszym kierunku. Czuł, ze ogranicza Bena. Cały czas mu mówił, żeby poszedł tam, gdzie chce, ale do niego to nie docierało.
CB337 przyjrzał się chłopakowi. Ponownie przeanalizował jego rysy twarzy. Zdziwił się, identyfikując smutek.
-Czy to źle?- zaczął, a kiedy Louis zaprzeczył, cyborg przekrzywił głowę na bok -więc dlaczego jesteś smutny?
- Jak już nie raz mówiłem... Marnowałeś się na takim kierunku. Miałeś możliwości na dużo więcej, mogłeś być kimś, a ty polazłeś za mną i tyle - wyjaśnił szybko. Zaczesał jasne włosy w tył, gdyż zaczęły mu przeszkadzać - zamiast przejmować się sobą, to przejmowałeś się mną.
Kiwnął powoli głową, rozumiejąc co ma na myśli. Wcześniejsze wspomnienia stały się dla niego swojego rodzaju punktem odniesienia.
-Czyli stawiałem siebie na drugim miejscu...- powiedział jeszcze zanim Louis zaczął na nowo wspominać.
Wiadomo, sesja zbliżała się nieubłaganie. Nie było mowy oleniuchowaniu, a własnie to Louis robił. Pił, ciągle gdzieś wychodził, generalnie miał głęboko w poważaniu naukę. Co z tego, że powinien siedzieć nad książkami, kiedy piwo smakowało tak dobrze. Szczególnie z innymi studentami, którzy mieli takie samo podejście, jak on. A nie... On nie chciał tego olewać, on po prostu nie potrafił wziąć się do nauki. Ben zaliczył część przedmiotów w terminie zerowym, ale Louis wolał się szlajać z kumplami. Mieszkali razem. Bo jakżeby inaczej. Dlatego zaczekał na niego. Gdy tylko drzwi się otworzyły to wciągnął podpitego blondyna do środka.
-Czy ty wiesz co oznacza odpowiedzialność!?- Wrzasnął. A on nie wrzeszczał. Nigdy.
- Wiem, przecież wiem - tak, znał definicje i chyba na tym koniec, bo szczerze... On nie był WCALE odpowiedzialny. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy olewa to, co powinno być dla niego najważniejsze. Pewnie też nie ostatni. Ben tracił cierpliwość. Nie po to mu streszczał wykłady i podawał notatki, by ten całkiem go olewał.
-Masz niedługo zaliczenia. Nie uważasz, że powinieneś przystopować z alkoholem?- Spytał już trochę ciszej, ale poważnie wkurzony.
Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę.
- Nie?
Ben po tej odpowiedzi złapał go za ubranie i pociągnął do pokoju, nie dbając o to, że tamten nie zdjął butów. Popchnął go na kanapę.
- Czy ty nie rozumiesz, że jak zawalisz pierwszy semestr na studiach to gówno będzie z twojej przyszłości?! - Ponownie zaczął podnosić glos. On nie był wkurzony... On był wkurwiony. Louis pierwszy raz w życiu widział Bena w takim stanie.
- Mam jeszcze czas! - jak już krzyczał, to Louis wcale nie miał zamiaru być ciszej. Niech sąsiedzi słuchają! Miał jeszcze trochę czasu, nauczy się wtedy... Teraz miał zamiar odpoczywać przed ciężką nauką, musiał przecież nastawić mózg na myślenie. Na dużo myślenia. Był przekonany, że wszystko ogarnie w dwa, czy trzy dni.
Ben zaraz zniknął w pokoju, by wrócić z siedmioma książkami. Położył je na stoliku i rozłożył w trzy kupki. Wskazał palcem pierwszą.
-To masz zaliczać jako pierwsze. Prawo handlowe, zarządzanie zasobami ludzkimi... Nie mówiąc już o matematyce!- Wymieniał dalej przedmioty. Gdy skończył oparł się na rękach i nachylił w stronę Louisa.
- To nie jest liceum. Nie ogarniesz tego w parę dni! Zrozum to!- Wrzasnął. Uderzył rękami o stół..
- Jak nie zdam, to nie zdam, trudno... - Prychnął. On po prostu starał się nie stresować, ale to przynosiło złe skutki... Bardzo złe
Ben się skrzywił i zamachnął. W jego oczach malował się autentyczny ból. Po uderzeniu rozległa się nieprzyjemna cisza.
-Jesteś kretynem. Wolność uderzyła ci do głowy - powiedział i rozmasował rękę. Wziął wszystko i położył rzeczy w pokoju. Nigdy wcześniej nie uderzył Louisa. W ogóle nikogo wcześniej nie uderzył. Podrapał się po karku. Upił łyk kawy.
- Mhm... - Mruknął, nie wstając z kanapy. Widocznie właśnie przez ten cios się ogarnął, bo gdy tylko wytrzeźwiał, zaczął się uczyć. Dużo uczyć, siedział nad książkami prawie cały czas i to dzięki temu jakoś ten semestr zaliczył.. Może nie na najlepszych wynikach, ale i tak jak na Louisa było nieźle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz