8 maj 2016

[Z.O.O.M.] Cz. IV

Ben spojrzał zszokowany na Louisa.
-Uderzyłem cię? - Spytał z autentycznym niedowierzaniem. No i cały wizerunek miłego chłopaka poszedł się kochać. Myślał, że był dobrym człowiekiem, a uderzył swojego najlepszego przyjaciela.
- Tak, raz to zrobiłeś - kiwnął głową - ale jestem ci za to cholernie wdzięczny - dodał po chwili. W końcu to dzięki niemu zdał, dzięki niemu wziął się do nauki... W sumie Ben już nie raz mu pomógł.. Ben był najlepszym człowiekiem, jakiego Louis w życiu spotkał.
- Jesteś masochistą? - zapytał CB337 z powątpiewaniem. Bo to określenie pasowało do wdzięczności za zadanie bólu - dlaczego zacząłeś się uczyć dopiero wtedy?- dodał jeszcze zanim Louis zdążył odpowiedzieć na poprzednie pytanie.
No i się roześmiał. On i masochista. Śmieszne.
- Nie, no cos ty - odetchnął głęboko - nie jestem... Chodzi o to, że zmusiłeś mnie do myślenia. Zacząłem dopiero wtedy, bo zrozumiałem jak wiele mogę stracić, jeżeli to zawalę. A ten cios mnie tylko w tym upewnił. Wiesz, taki sygnał "stary, dość, masz się wziąć za siebie" - wyjaśnił, choć wątpił, by było to zrozumiałe dla cyborga siedzącego przed nim.
Automatycznie odwzajemnił uśmiech. Ale gdy tylko Louis przestał się śmiać to Ben zaczął przeszukiwać swoja głowę.
-Czyli... Fakt, że nigdy nie byłem wobec ciebie agresywny, zmusił cię do myślenia kiedy cię uderzyłem...?- Spytał Ben niepewnie cedząc z uwaga każde słowo.
- Tak. Gdybym obrywał od ciebie za byle gówno, to miałbym wyjebane - mówiąc to, Louis prawie cały czas kiwal lekko głową. Nie wiedział ile czasu już rozmawiają, ale trochę było. No bo znów robiło mu się chłodno i znów musiał okryć się kocem. Być wdzięcznym za to, że ktoś cię uderzył. To aż absurdalnie brzmi. Ben uzupełnił znane mu pojecia o dodatkowe definicje.
-Czyli robiłem dla ciebie bardzo dużo - podsumował i ponownie się zamyślił - a co ty dawałeś mi w zamian?- Nie wiedział ze takie pytanie mogło spowodować, że Louis czułby się zakłopotany. Teraz to blondyn na chwile się zawiesił.
- Niewiele... - Odpowiedział, zaczesując kosmyk włosów za ucho - a już na pewno nie tak wiele jak ty dla mnie - dodał, spoglądając w jego oczy. Pożałował. To nie te same oczy, które widział tyle lat. Zaraz znów zerknął na swoje nogi. Nie chciał patrzeć te mechanizmy zoomowania i wyostrzania.
Przez chwile chciał się uśmiechnąć, ale jego oczy uciekły. Ben poczuł jak robi mu się przykro. Zapomniał przez chwile, że to nie do końca o nim mówi Louis.
-Czyli byłeś w czymś lepszy ode mnie. Co to było?- spytał, ale zaraz poczuł dziwne uczucie, które sklasyfikował jako zakłopotanie. tylko nie wiedział dlaczego teraz ono się pojawiło.
- Tak... Była jedną rzecz, która stanowczo nad tobą górowałem - odpowiedział Louis po chwili namysłu. Zaraz znów uśmiechnął się lekko pod nosem. Miłe wspomnienia.
- Miałem dużo więcej wprawy w kontaktach z dziewczynami - odpowiedział. Tak, w tym był lepszy. Może i ogólnie był głupszy, ale umiał zagadać do laski tak, żeby ją poderwać. Chociaż nie do każdej.
Spojrzał na niego nie rozumiejąc. Niedługo potem przeszukał bazę danych. Wiele razy czuł się sfrustrowany, bo nie dostawał gotowej definicji.
-Flirt? Podryw? Randki?- rzucił kilkoma słowami, które jako tako zgadzały się z pojęciem kontaktów z dziewczynami. Były też inne, ale zrobiło mu się dziwnie niezręcznie na samą myśl o tych słowach, nie mówiąc już o wymówieniu ich na głos.
Boże, jak on rzadko używał takich słów.
- Tak, właśnie o to chodzi - Louis kiwnął głową. Znowu. No bo przecież nie chodzi tutaj o bycie kumplem dziewczyny. To już nie jest to samo, trzeba umieć inaczej podejść. - Naprawdę byłeś w tym beznadziejny.
Ben tylko przytaknął, nie wiedząc jak określić to, co czuje. Znaczy wiedział, ale zastanawiał się, czy to ma jakieś zewnętrzne skutki. Louis się roześmiał, a Ben pomyślał, że to z niego, ale po chwili dotarło do niego, że śmieje się ze wspomnienia, które po chwili zaczął opowiadać.

Louis aktualnie siedział na kanapie i się opierdalał. No tak, coś tam leciało w telewizji, on jak zwykle z czymś w łapie, ale uwaga! To nie było piwo, a zwykła szklanka coli. No bo po co dbać o linię i pić wodę? Generalnie było super, do czasu, aż nie dostał ściera przez łeb.
- Skoro już się nie uczymy, to sprzątaj - upomniał go Ben, a Louis przypomniał sobie o czymś ważnym.
- A no tak... Za godzinę masz gościa... Dziewczynę, rusz się! - Powiedział stanowczo, wstając z miejsca. On NIGDY nie sprzątał za pierwszym upomnieniem... A teraz zaczął to robić. Nie dał mu nawet zadać sobie pytania - rusz się, jest tutaj syf! - Krzyknął, ogarniając to, co było na kanapie
Bena wmurowało. Otworzył i zamknął usta kilka razy. W końcu złapał Louisa za ramiona i nim potrząsnął.
- Co kurwa?- Zapytał z niedowierzaniem. Jakim cudem on umówił go na randkę?.
- Nic kurwa, sprzątaj - odpowiedział tak samo ślicznie, jak on go zapytał. - No już, już. Pięćdziesiąt osiem minut, czas leci, a ty się opierdalasz. A, kot się zrzygał obok zmywarki - co z tego, że nie mieli zmywarki... Ani kota. Zaraz go od siebie odsunął i zabrał swoją bluzę, zanosząc ją do swojego pokoju.
Ben zawahał się przez chwilę.
- Ale my nie mamy kota - powiedział, a Louis przewrócił oczami.
- Zmywarki też nie... a zlew pełny, więc zapierdalaj sprzątać - zabrał mu ścierę z ręki i go trzepnął. Ben pokazał mu środkowy palec, ale poszedł do kuchni. Louis w spokoju zajął się salonem.
Nie widział szybkiego sprzątania ten, kto nie poznał Bena poszczutego myślą o nadchodzącej wizycie. Mieszkanie lśniło już pół godzinie, a chłopak westchnął, wycierając ręce o stare domowe dresy.
W końcu koniec, było czysto. Znaczy kurzy zza kibla nie wyciągali, ale tam nikt nie zagląda... Chyba.
Louis uśmiechnął się na swój sposób pod nosem, idąc do siebie, żeby się przebrać. No bo te dresy były poplamione. Nie wyjdzie w nich na dwór.
- Skąd ty ją wytrząsnąłeś?- Spytał Ben, gdy schował ścierkę do szafki. Nie pozostało mu nic innego jak schować się do pokoju i siedzieć przed szafą zawstydzony tą całą sytuacją. Niestety Louis nie odpuścił. Zmusił go do ubrania się w jakieś znośne ciuchy. Ogólnie było całkiem okey ze stresem Bena, do czasu aż zadzwonił dzwonek. Blondyn nic sobie nie robił z tego, że jego przyjaciel może czuć się nieswojo i otworzył drzwi.
- Hejka Alice... Poznajcie się - powiedział pokazując Benowi dziewczynę. Była naprawdę ładna i zaraz złapali wspólny temat. Podczas tej dyskusji Louis stopniowo milkł i zaglądał na zegarek, aż w końcu chrząknął zwracając na siebie uwagę pozostałej dwójki.
- To ja zmykam na randkę! Bawcie się dobrze! - Ben miał ochotę udusił tę blondwłosą gnidę, ale się powstrzymał przy dziewczynie. A tak naprawdę to był mu wdzięczny. Sam nigdy by nie podszedł. Nie potrafił zagadać. A w sprawach sercowych nie był doświadczony. Jakoś zawsze wolał książki od ludzi. Louis był wyjątkiem, ale był bardziej dla niego jak brat czy syn, niż zwykły człowiek.

- No... I po kilku tygodniach byliście razem - zakończył Louis, uśmiechając się dumny z siebie. Nawet jeśli go potem zdradziła... i tak był z siebie dumny, że to dzięki niemu kumpel znalazł dziewczynę. Ben uśmiechnął się pierwszy. Nie papugował go. Był autentycznie zadowolony.
-A dlaczego się sprząta? W ośrodku nie było potrzeby sprzątania, robili to za nas na stołówce, a w pokojach tylko spaliśmy - stwierdził i się zamyślił.
- No właśnie po to, żeby było czysto. Niestety, ale normalnie nikt za ciebie nie posprząta, musisz sam zadbać o porządek dookoła siebie. A już szczególnie, kiedy zapraszasz dziewczynę - odparł Louis, w końcu kumpel nie zwróciłby na syf uwagi.
- Czy tobie się podobała ta dziewczyna?- Ponownie zaatakował pytaniem cyborg.
- Tak, podobała - przyznał w stu procentach szczerze -ale to nie ma znaczenia-
Wtedy Ben kiwnął głową, rozumiejąc o co chodzi.
- Wolałeś moje szczęście od swojego, tak jak ja wziąłem wtedy na siebie winę za bójkę- skwitował i wbił wzrok w okno, dochodząc ze zdziwieniem do wniosku, że już dawno jest ciemno.
- Mhm - Zastanawiał się, jakim cudem przegadali cały dzień, nie wiedział, kiedy to minęło. Wiedział jednak, że jest głodny, ale z tym poradzi sobie jutro, nie chciał zagłębiać się w lesie o tej godzinie.
- Jeszcze jakieś pytania? Bo wiesz... Jestem zmęczony - chciał już iść spać, ale jeśli Ben miał pytania, to był w stanie na nie odpowiedzieć.
CB337 pokręcił głową. Sam tez musiał sobie wszystko poukładać w systemie. Wstał z kanapy i rozejrzał się.
-Wyłączę się na podłodze- stwierdził bez jakiś większych oporów. Nie widział potrzeby leżenia w jakimś pięknym lóżku.
- Jak chcesz.... w razie co w szafie są jakieś łachy, wygodniej ci będzie - kiedy Louis już miał całą wolną kanapę, położył się na niej, głowę kładąc na szmatach, które robiły za poduszkę. Okrył się szczelnie kocem, spoglądając jeszcze na Bena. W końcu jednak zamknął oczy, nie mówił żadnego dobranoc, ni nic... Przecież wcześniej mieszkali razem, darowali sobie takie grzeczności.
Ben wziął rzeczy i zrobił sobie legowisko. Wyłączył system, pozwalając mu odpocząć. Aż dopadła go fizyczna ulga gdy obwody miały szansę się ostudzić. Już wiedział dlaczego w ośrodku tak bardzo przywiązywali wagę do dawek w jakich się podawało informację cyborgom. Mogli się przegrzać. Ale pomimo tego ryzyka Ben był szczęśliwy.
Dopiero rano, gdy się przebudził, zdał sobie sprawę, że nie zapytał o najważniejszą rzecz. Wyprostował się i spojrzał na Louisa, by nim potrząsnąć.
- Louis... Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie...
- Jakie? - Zapytał, powoli się wybudzając. Zimno, pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. Trzymał kurczowo brzegi koca, żeby nic się nie odwinęło, bo wtedy to zimne powietrze dotrze do jego ciała. I tak docierało, ale w mniejszym stopniu. Ben był dumny z tego, co zdołał osiągnąć. Poczuł się inny. Był szczęśliwy. Autentycznie szczęśliwy. Folder o nazwie "Wspomnienia" stał się naprawdę obszerny. A przede wszystkim, miał wrażenie, że zaczyna rozumieć czym są emocję w pełnym znaczeniu tego słowa, a nie tylko ich sucha definicja.
- Czy to wszystko co mi opowiadałeś... Czy to oznacza być człowi...- urwał, bo rozległ się huk. Może gdyby Louis nie słuchał go w takim skupieniu to by usłyszał, że ktoś tu się zakrada. Chociaż i tak byli otoczeni. Nie mieliby gdzie wiać. Opór okazałby się bezcelowy i żałosny. Louis za sobą miał okno... Okno, bez jakiekolwiek szyby. Padł znów na kanapę. Dostał czymś ciężkim w głowę, najprawdopodobniej jedną cegieł, leżących pod murem na zewnątrz.
Ben spojrzał na nieprzytomne ciało blondyna i poczuł jak przez chwile topią mu się ze strachu obwody. Potem wszystko stało się szybko. Dostatecznie szybko by nie mógł zareagować, ale zdążył otworzyć usta. I pomyśleć, co chce powiedzieć. Wtedy wyłączył się. Nikomu nie było dane usłyszeć ostatnich słów CB337. Niby tacy wyjątkowi. Zbieg i defekt, a umarli w tak... Zwykły sposób. Żołnierze podeszli do Louisa i strzelili mu w głowę. Przeczekali aż krew wsiąknęła w poprzepalany materac i zamknęli ich obydwu w workach na zwłoki. Umrą tutaj. Nikt tego nie zauważy. Nigdy.
Mężczyźni wzięli ciała, jakby ważyły gramy, a ich mechaniczne oczy nie wyrażały nic, gdy przygotowywali stos pogrzebowy dla swojego pobratymca
- Kolejny defekt- stwierdził dowódca. Doktor cmoknął pod nosem i spojrzał się na worek ze zwłokami.
-Kiedyś sztuczne inteligencje przejmą nad nami kontrole- mruknął, a łysy mężczyzna się zapowietrzył i otworzył usta, by zaprotestować, ale lekarz przerwał mu ruchem ręki.
- Świat należy do homo sapiens sapiens... Ale jak długo jeszcze damy rade władać tym światem, skoro nawet maszyna jest bardziej ludzka od nas?- spytał i spojrzał na krematorów, którzy podpalali zwłoki.
- Ale jeszcze nie teraz?- Zapytał dowódca. Animator kiwnął głową w zadumie obserwując czarny dym, który unosił się w górę, niczym makabryczny krzyk.
- Nie, jeszcze nie teraz - przytaknął nieprzytomnie, gdy ogień zajął oba ciała.

KONIEC



7 maj 2016

[Z.O.O.M.] Cz. III

Gdy Louis skończył mówić, cyborg się w końcu poruszył. Przez cały czas trwania historii nawet okiem nie mrugnął. Nie chciał niepotrzebnych cięć w filmie. Zaraz jednak zmrużył lekko oczy i przechylili głowę na bok.
- Czyli nie chciałeś mnie poznawać, nawet jak byłem miły, dlaczego?- spytał i przypomniał sobie, że musi wykonywać drobne ruchy. Bo ludzie nie czują się dobrze z kukłami. Na szczęście chłopak był zajęty mówieniem, tak więc nie zwracał uwagi na to, że się nie ruszał. Louis zdjął z siebie koc, bo zrobiło mu się cieplej. Uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Nie chciałem mieć przyjaciół, izolowałem się od kontaktów z ludźmi jak tylko się dało - wyjaśnił - nie miało dla mnie znaczenia, czy ktoś był miły, czy nie - wzruszył zaraz ramionami.
CB337 zmarszczył brwi. To, co usłyszał dało mu do myślenia. Bo w końcu człowiek to istota, która potrzebuje towarzystwa.
- Ale potrzebowałeś tego, prawda? Dlaczego akurat ja?- dopytał jeszcze zadowolony z jego uśmiechu. Nie widział wcześniej takiego prawdziwego to ewenement.
- A co miałem z tobą zrobić? Uczepiłeś się jak rzep psiego ogona i nie chciałeś dać mi spokoju - prychnął żartobliwie. Wtedy jego strefa osobista została zniszczona - ale w końcu się do ciebie jakoś przyzwyczaiłem... - Dodał na końcu. Ben okazał się inny niż reszta... Inny dla Louisa. Nie był zdradliwą świnią, miał zawsze czas, no i... Nie zostawiał go samego.
Cyborg spojrzał na niego i ponownie się zawiesił, szukając w głowie informacji na temat rzepów i psich ogonów. Dopiero po jakiś dwóch minutach rozszyfrował ten frazeologizm.
-Czyli zawsze byłem obok?- Dopytał ciekawy, jak bardzo zbliżona była ich relacja do porównania, jakim się posłużył.
- Tak, można to tak ująć - kiwnął głową. Oczywiście, w domu to w domu. Ale w szkole raczej sam nie siedział. Co lepsze Ben nie odpuszczał, nieważne jak bardzo Louis starał się go odgonić. Czasem wydawało się, że im bardziej blondyn się starał, tym bardziej był osaczany.
- A do tego bawiłeś się w mamuśkę. Codziennie przynosiłeś mi kanapkę i kazałeś jeść. Nawet nie chciałeś mnie słuchać, kiedy mówiłem, że nie jestem głodny - mamuśka... To określenie było naprawdę dobre. Louis był po prostu przez niego pilnowany. Zdrobnienie prześmiewcze od słowa "mama", teoretycznie oznacza coś złego. Ale w slangu młodzieżowym takie określenia są dopuszczalne i nieobraźliwe. Taka definicja śmignęła mu przed oczami zanim się odezwał po raz drugi.
- Chociaż jedzenie jedzeniem... Pilnowałeś mnie w nauce, a raz nawet wziąłem winę na siebie, kiedy się pobiłem.
-Czyli pilnowałem cię jak własne szczenię, chociaż nie byliśmy spokrewnieni. Nie mogę sobie tego wyobrazić - stwierdził w końcu. W głowie miał tylko absurdalne obrazy, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Louis w odpowiedzi westchnął i zaczął wspominać.

Była trzecia liceum. Wszyscy byli w szoku z powodu zmiany jaka zaszła w Louisie, ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Ben biegł za szkole. Słyszał, że ktoś się bije i miał paskudne przeczucie. Niestety kiedy tam dotarł, jego przyjaciel właśnie zamachnął się, by uderzyć jakiegoś innego gościa.
-Louis! Nie warto!- Wrzasnął, a ten się odwrócił w jego stronę i oberwał w twarz.
Podszedł do niego i stanął plecami do przeciwnika Louisa.
- Mogę spytać co ci odwaliło?!- Odezwał się, stojąc niecały metr przed nim. Nie interesowało go o co poszło. Aktualnie bardziej się przejmował pękniętą skora na policzku przyjaciela. Ale oczywiście nie ma tak dobrze.
-Ty patrz! Wspólnik złodzieja!- Wrzasnął ktoś, a Ben popełnił błąd i się odwrócił. Siła uderzenia zachwiała jego równowagę i zaraz poczuł krew, która pociekła mu z nosa.
- No cholera - syknął
- Nie twój interes, nie wtrącaj się - Oczywiście, że Louis jak to on, od razu rzucił się na napastnika z pięściami. Tak, ponownie, bo nie podobało mi się to, że ten koleś uderzył Bena. Nie, żeby był jakimś obrońca, ale bez przesady. Konflikt dotyczył dwóch osób, a nie trzech.
Ben westchnął zrezygnowany. Nie chciał, by kolega wdawał się w bijatyki trzy tygodnie przed maturą.
-Daj spokój, nie jest to tego warte- zaczął, ale zaraz mocniej oberwał w nos. Westchnął i pochylił głowę. Nawet się nie zdenerwował.
- Louis - zaczął, ale to nic nie dawało. Wstał. To wtedy usłyszał, że ktoś idzie do dyrektora
Tak, Louis ignorował przyjaciela. Emocje po prostu wzięły nad nim górę i nie było szans, żeby teraz stwierdził sam z siebie "dobra, dość". Dawno się z nikim nie pobił i musiał przyznać, że trochę zatęsknił za tym uczuciem. Było takie... Inne. W końcu udało mu się podciąć nogi przeciwnikowi i wywalić go na ziemię. Gdy Louis usiadł na nieszczęśniku. To Ben stwierdził, że koniec złapał przyjaciel za bluzę i sam usiadł na przeciwniku. Uniósł pięść w samą porę, by nauczyciel go zobaczył.
-Panie Stain... Nie spodziewałem się tego po tobie - po tych słowach podszedł i kazał wstać obydwóm, idąc w stronę gabinetu dyrektora. Ben spojrzał ostrzegawczo na Louisa i przejechał kostkami po ścianie.
Blondyn prychnął pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Co za kretyn. Zrobiło mu się głupio, ale nawet nie dali mu dojść do słowa. Po prostu czekał na niego przed drzwiami na ławce. Ben siedział tam ze dwie godziny i Louis czuł jak powoli zaczynają mu puszczać nerwy. Kiedy wyszedł, dał w końcu upust swoim emocjom.
- Jezu, jaki Ty jesteś głupi - warknął pod nosem.
Ben za to spojrzał na niego i uśmiechnął się ciepło, po czym westchnął i pokręcił głową.
-Daj spokój. Dobrze wiesz, że miałbyś spory problem, gdyby to ciebie wezwali- sprostował. No tak. On miał czysta kartę, a Louis? Za nim ciągnęło się zbyt wiele uwag, by przepuścili mu to tak łatwo
- Ale to był mój problem - blondyn przewrócił oczami. Zaraz schował dłonie o kieszeni.
- Dobra, ruszaj dupę, nie wiem jak Ty, ale ja nie mam zamiaru przychodzić w połowie ostatniej lekcji - westchnął w końcu.
Ben przytaknął i poprawił plecak na ramieniu. Pacnął Louisa w tył głowy i się zaśmiał. Niech już nie zgrywa takiego cwaniaka.
- Idziemy, ale musisz mi obiecać, że będziesz grzeczny przez ten tydzień jak mnie nie będzie - stwierdził, uśmiechając się ciepło jak zazwyczaj. Tak zawiesili go. Ale nie ma złego. Co by na dobre nie wyszło.


Podczas tej opowieści, blondyn kiwał się na kanapie. To było jedno z tych milszych wspomnień w jego życiu.
- I w sumie... To tak było. Mówiłem, byłeś jak mamuśka. - wzruszył ramionami. Widocznie już się do tego przyzwyczaił, z reszta nie raz przy rozmowach mówił do niego "mamo" w żartach. Szkoda tylko, że teraz Ben jest maszyną. Nawet jeśli wciąż ma jakieś wspomnienia to jest ich niewiele. To nie ta sama osoba.
Cyborg podrapał się po karku. Nie wiedział czemu, więc podejrzewał, że robił tak jeszcze za życia.
- Ja nie lubiłem przemocy prawda?- Zapytał, próbując sobie uporządkować w głowie ten bieg wydarzeń. Było jeszcze zbyt wiele znaków zapytania.
- No... Nie lubiłeś - kiwnął głową - nigdy nie widziałem cię, żebyś naprawdę się z kimś pobił - wspólne szarpaniny dla wygłupów, czy to, jak kiedyś dostał po pysku, żeby się ogarnąć... To się nie liczy, to coś zupełnie innego.
Tak jak myślał. Ale to tylko zrodziło kolejne pytanie
- W takim razie dlaczego postawiłem się w świetle kogoś, kto jednak się bije?- Spytał i oparł się na rękach, które z kolei trzymał na kolanach.
- A ja wiem? - Prychnął - znam cię dobrze, jednak nie mogę powiedzieć, że siedzę w twojej głowie - wzruszył ramionami - widocznie miałeś jakieś powody... Powody, których nie potrafiłem zrozumieć - momentami naprawdę całkiem go nie rozumiał. Jego postępowanie było dziwne, w końcu sam Louis odwróciłby się od takiej osoby, jaką sam był.
Ben westchnął i się zawiesił. Po chwili wrócił do rzeczywistości. Przejrzał w głowie film.
-W ośrodku szkolili mnie bym był wierny swojemu właścicielowi - ostatnie słowo pozwolili sobie na wypowiedzenie z pogarda - czy biorąc winę na siebie, byłem wobec ciebie wierny?- Nie wiedział jaki ton nadać swojemu głosow, więc nie silił się.
Louis zastanowił się chwile. To słowo było takie... Niezbyt fajne. Jakby Ben był psem.
- Można to chyba tak nazwać... - Skinął jednak głową - tak, byłeś wtedy wobec mnie wierny. Jednak jest tutaj jedna różnica... W ośrodku każą ci wykonywać rozkazy, tutaj zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne.
CB337 Chciał to zachowanie określić jednym słowem. Przeszukał bazę danych.
- Postąpiłem według własnego sumienia?- Dopytał i przy okazji wzbogacił definicje tego słowa o przykład jaki mu przytoczył Louis. Obraz samego siebie zaczął się poszerzać. Zaraz jednak zaczęło go nurtować co innego.
- A co się stało po liceum? Bo mówiłeś że byliśmy w trzeciej klasie - ciekawiło go jak przyjaźń przetrwała rozłąkę. W odpowiedzi baza danych podesłała mu obraz milczącego telefonu.
- Studia - odpowiedział Louis krótko - poszliśmy na zarządzanie - westchnął. Ben mógł iść na coś lepszego. Sam Louis nie był szczególnie dobry, jeśli chodzi o naukę, więc nie było też mowy o jakimś lepszym kierunku. Czuł, ze ogranicza Bena. Cały czas mu mówił, żeby poszedł tam, gdzie chce, ale do niego to nie docierało.
CB337 przyjrzał się chłopakowi. Ponownie przeanalizował jego rysy twarzy. Zdziwił się, identyfikując smutek.
-Czy to źle?- zaczął, a kiedy Louis zaprzeczył, cyborg przekrzywił głowę na bok -więc dlaczego jesteś smutny?
- Jak już nie raz mówiłem... Marnowałeś się na takim kierunku. Miałeś możliwości na dużo więcej, mogłeś być kimś, a ty polazłeś za mną i tyle - wyjaśnił szybko. Zaczesał jasne włosy w tył, gdyż zaczęły mu przeszkadzać - zamiast przejmować się sobą, to przejmowałeś się mną.
Kiwnął powoli głową, rozumiejąc co ma na myśli. Wcześniejsze wspomnienia stały się dla niego swojego rodzaju punktem odniesienia.
-Czyli stawiałem siebie na drugim miejscu...- powiedział jeszcze zanim Louis zaczął na nowo wspominać.

Wiadomo, sesja zbliżała się nieubłaganie. Nie było mowy oleniuchowaniu, a własnie to Louis robił. Pił, ciągle gdzieś wychodził, generalnie miał głęboko w poważaniu naukę. Co z tego, że powinien siedzieć nad książkami, kiedy piwo smakowało tak dobrze. Szczególnie z innymi studentami, którzy mieli takie samo podejście, jak on. A nie... On nie chciał tego olewać, on po prostu nie potrafił wziąć się do nauki. Ben zaliczył część przedmiotów w terminie zerowym, ale Louis wolał się szlajać z kumplami. Mieszkali razem. Bo jakżeby inaczej. Dlatego zaczekał na niego. Gdy tylko drzwi się otworzyły to wciągnął podpitego blondyna do środka.
-Czy ty wiesz co oznacza odpowiedzialność!?- Wrzasnął. A on nie wrzeszczał. Nigdy.
- Wiem, przecież wiem - tak, znał definicje i chyba na tym koniec, bo szczerze... On nie był WCALE odpowiedzialny. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy olewa to, co powinno być dla niego najważniejsze. Pewnie też nie ostatni. Ben tracił cierpliwość. Nie po to mu streszczał wykłady i podawał notatki, by ten całkiem go olewał.
-Masz niedługo zaliczenia. Nie uważasz, że powinieneś przystopować z alkoholem?- Spytał już trochę ciszej, ale poważnie wkurzony.
Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę.
- Nie?
Ben po tej odpowiedzi złapał go za ubranie i pociągnął do pokoju, nie dbając o to, że tamten nie zdjął butów. Popchnął go na kanapę.
- Czy ty nie rozumiesz, że jak zawalisz pierwszy semestr na studiach to gówno będzie z twojej przyszłości?! - Ponownie zaczął podnosić glos. On nie był wkurzony... On był wkurwiony. Louis pierwszy raz w życiu widział Bena w takim stanie.
- Mam jeszcze czas! - jak już krzyczał, to Louis wcale nie miał zamiaru być ciszej. Niech sąsiedzi słuchają! Miał jeszcze trochę czasu, nauczy się wtedy... Teraz miał zamiar odpoczywać przed ciężką nauką, musiał przecież nastawić mózg na myślenie. Na dużo myślenia. Był przekonany, że wszystko ogarnie w dwa, czy trzy dni.
Ben zaraz zniknął w pokoju, by wrócić z siedmioma książkami. Położył je na stoliku i rozłożył w trzy kupki. Wskazał palcem pierwszą.
-To masz zaliczać jako pierwsze. Prawo handlowe, zarządzanie zasobami ludzkimi... Nie mówiąc już o matematyce!- Wymieniał dalej przedmioty. Gdy skończył oparł się na rękach i nachylił w stronę Louisa.
- To nie jest liceum. Nie ogarniesz tego w parę dni! Zrozum to!- Wrzasnął. Uderzył rękami o stół..
- Jak nie zdam, to nie zdam, trudno... - Prychnął. On po prostu starał się nie stresować, ale to przynosiło złe skutki... Bardzo złe
Ben się skrzywił i zamachnął. W jego oczach malował się autentyczny ból. Po uderzeniu rozległa się nieprzyjemna cisza.
-Jesteś kretynem. Wolność uderzyła ci do głowy - powiedział i rozmasował rękę. Wziął wszystko i położył rzeczy w pokoju. Nigdy wcześniej nie uderzył Louisa. W ogóle nikogo wcześniej nie uderzył. Podrapał się po karku. Upił łyk kawy.
- Mhm... - Mruknął, nie wstając z kanapy. Widocznie właśnie przez ten cios się ogarnął, bo gdy tylko wytrzeźwiał, zaczął się uczyć. Dużo uczyć, siedział nad książkami prawie cały czas i to dzięki temu jakoś ten semestr zaliczył.. Może nie na najlepszych wynikach, ale i tak jak na Louisa było nieźle.



6 maj 2016

[Z.O.O.M.] Cz. II

Zaskoczenie od razu wymalowało się na twarzy Louisa. Nie należał do osób, które potrafią idealnie ukrywać emocje, był prosty, jak na człowieka przystało. Zacisnął pięść. Dobijało go, że miał rację. Miał dużo racji.
- Mam... Mam życie - i kogo on próbował oszukać? Doskonale wiedział, że nie miał. Ben będzie wrogiem? Zabiją go. Będzie przyjacielem? Też umrze. W lesie czai się wiele niebezpieczeństw, a nawet jeśli nie zabije go ktoś inny, sam do tego doprowadzi. W końcu ludzie to zwierzęta stadne. Mogą żyć bez człowieka dzień, dwa, tydzień, miesiąc, ale w końcu nie wytrzymają. Oszaleją, bo ileż można gadać do drzew, które i tak nie odpowiedzą. Nieważne jak bardzo lubili by samotność.
Ben przeanalizował rysy jego twarzy. Ruchy ciała. Zaskoczenie zaczęło ustępować miejsca słabemu zaufaniu. Ben wiedział, że nie tego się spodziewa po maszynach. Odważył się zrobić krok w przód. Życie. Miał ochotę wypowiedzieć to słowo dla samego jego dźwięku. Ale wiedział, że nie ma do tego prawa. On, sztuczna inteligencja zajmująca cudze ciało... Nie. To było jego ciało. Tak samo jak Louis był kluczem do jego wspomnień.
- Też chcę żyć - powiedział w końcu. Pierwszy raz nabrał jakiegokolwiek wyrazu. Zmusił swoje mięśnie mimiczne do skurczu. Zacisnął szczęki. Nie mógł się nadziwić, ile te zwykle ruchy znaczą. Jak wielka falę emocji jest w stanie znieść za ich pośrednictwem.
Louis myślał, że wiedział wiele. Nie wiedział nic, a już szczególnie nie o maszynach. Przecież... Nie tak się zachowują. Właśnie to skłoniło go do zbliżenia się. Rozluźnił się i zrobił krok do przodu, potem kolejny. Mimo tego dalej był gotowy do zrobienia zwrotu w tył i ucieczki.
- Ja ci życia nie zwrócę, sorry stary - skrzywił się nieznacznie, zaraz go wymijając - mówiłeś coś o wspomnieniach, nie? To w tył zwrot i chodź, ja stać tutaj nie mam zamiaru - polecił, wchodząc do środka. Ben zwiesił głowę, czując się okropnie zmęczony. Wykorzystał maksymalnie swoje zdolności myślenia. Ale poskutkowało. Louis zrobił te kilka kroków. Przepuścił go w milczeniu przetwarzając wiadomość, jaka do niego dotarła.
Znów przeszedł przez ganek, potem coś w podobie kuchni i znalazł się w pokoju z popalona kanapą.
- Szybciej, bo nic ci nie powiem! - Pospieszył go Louis. Ben nie mógł powiedzieć, że ten mężczyzna się wyluzował, ale przynajmniej nie uciekał. Ruszył za nim i spojrzał na kanapę. Kojarzył ją ze wspomnień, ale teraz był na niej koc i jakieś łachy. Pełniła role łóżka.
- Tutaj mieszkasz? - Spytał, rozglądając się po zniszczonym budynku. Takie miejsca jak te, baza danych określa jako opuszczone.
- Uznajmy - Louis skrzywił się ponownie. No bo nie mógł tego nazwać mieszkaniem, ani domem, nie dało się. To po prostu opuszczony budynek, który równie dobrze mógłby zwalić się mu na głowę. W końcu to stało się już ze stodołą, postawioną tuż obok. Dach był w połowie zawalony. Druga połowa tylko czekała na swój czas, by runąć w dół.
Naprawdę nie było zbyt ciepło. A przynajmniej nie na tyle, by Louis mógł powiedzieć, że jest przyjemnie. Założył sobie koc na ramiona i odetchnął. Ben przekrzywił głowę. Nie żeby czul taką potrzebę, ale wiele osób tak robi, gdy nie rozumieją. Przyjrzał się przyjacielowi i kiwnął głową. Nie mieszkał tu od zawsze. Baza danych podpowiedziała mu, że to tylko tymczasowa kryjówka. Usiadł na kanapie i skrzyżował nogi. To też podłapał na jakimś szkoleniowym filmie. W tej pozycji czul się najlepiej.
- Co ty właściwie pamiętasz? – Zapytał blondyn. Nie... W sumie zadał to pytanie, mając nadzieje, że ten zada kolejne. Wiedział wszystko co wiedzieć powinien, znał go dobrze, ale tego było za dużo. Człowiek to nie komputer, nie potrafił tego uporządkować tak, by powiedzieć wszystko po kolei w ZROZUMIAŁY sposób.
-Pamiętam tę kanapę, ten dom i twoje imię... - Stwierdził cyborg po chwili zawahania - i swoje - dodał ostrożnie, jakby niepewny tego, co mówi. Zaraz jednak odchrząknął.
- Niewiele, ale zawsze coś... - Szepnął Louis pod nosem. Usiadł w najbardziej dogodnej dla siebie pozycji, czyli podciągnął kolana bliżej klatki piersiowej. W końcu Ben zadał pytanie:
- Znasz mnie dobrze? - Co jakiś czas się poruszał. Nie tkwił w miejscu, a przecież by mógł. Ale pomimo starań, był tak ludzki, że samo to wydawało się sztuczne.
- Tak - Louis nie zawahał się nawet na chwilę. Jasne, że znał go dobrze. Może i nie była to przyjaźń od kołyski, zaczęła się późno, bo dopiero w liceum, ale miał wrażenie, że wiedział o nim więcej niż ktokolwiek inny. Może to tylko chęć poczucia się wyjątkowym mu tak mówiła, ale naprawdę... Miał na jego temat wiedzę, często wiedział jak Ben na coś zareaguje, przeczuwał coś, zanim się to wydarzyło. Do niedawna działo to jeszcze w obie strony.
CB337 obserwował go przez dłuższą chwilę. Zaraz stwierdził, że ten człowiek zasługuje na oddzielny folder. Dopiero, kiedy wrzucił wszystkie informacje w jedno miejsce, odezwał się. Zamrugał kilka razy. O niebo łatwiej było teraz funkcjonować.
- Jak długo?- Zapytał tylko. Wyostrzył obraz i zaczął analizować pojedyncze elementy postawy Louisa. Zamknął się. Nadal mu nie ufał. Nic dziwnego. Albo też nie ufał nikomu. Nie wiedział co się stało, ale możliwe, że mężczyzna widział za dużo.
- Jak długo... - Blondyn powtórzył to pytanie pod nosem, patrząc to na niego, to na ścianę za nim, to za okno, które było obok nich. O ile można to nazwać oknem. Szyba była całkowicie wybita, jedyne co zostało to otwór w ścianie, nawet rama była rozwalona. I jak tutaj się grzać? Nie ma jak. W kuchni było trochę cieplej, ale kanapa nie chciała zmieścić się w drzwiach.
Ben kiwnął głową. Nie wiedział, czy facet pyta go o potwierdzenie słów dlatego wolał nie ryzykować, że coś przeoczy.
- Od początku liceum, poznaliśmy się w pierwszej klasie - wyjaśnił Louis - to już ponad pięć lat - niby znajomość trwa zaledwie od liceum, a jednak pięć lat to wcale nie jest tak mało. Dla Bena liceum to rodzaj szkoły występującej w wielu krajach wprowadzone przez Napoleona Bonaparte, ale na tych suchych wiadomościach kończyła się jego wiedza. Ben nabrał głęboko powietrza do płuc w wyczekiwaniu na ciąg dalszy. Już dodał do definicji, że jest to miejsce gdzie poznaje się nowych ludzi. Chciał wiedzieć jeszcze więcej.
- Opowiedz mi - poprosił w końcu bawiąc się kawałkiem koszuli.

Z czasem się dorasta i trzeba wejść na kolejny poziom nauki. Pierwszy dzień liceum, w sumie to drugi, bo to był dopiero pierwszy dzień lekcji. No tak, pierwszy dzień, a Louis już słyszał, jak ktoś na pierwszej lekcji obrabiał mu tyłek. Koleś, z którym chodził do gimnazjum. Blondyn znał go tylko z widzenia i na tym koniec jego znajomości. Ale wystarczyło kilka dawnych incydentów, żeby tamten nagle wiedział o Louisie wszystko. Miał to w gdzieś, był już na tym poziomie, gdzie plotki go nie interesowały i skupiał się na czymś zupełnie innym.
Ben z kolei kojarzył kilka osób z klasy. Nawet wybrał się na integracyjne ognisko, które Louis, przysłowiowo, olał. Ale jak zaczęło się robić zbyt wesoło to wstał i wrócił do domu. W szkole z kolei przyuważył nowego kumpla w klasie. Uśmiechnął się miło i usiadł obok niego na drugiej godzinie. Udawał, ze nie słyszy tych wszystkich plotek. Ten chłopak wydawał się po prostu... Samotny.
- Wiem, że wolne - stwierdził bez zbędnych ogródek - Ben jestem.
- Aha... - mruknął - Louis - nie miał zamiaru dopowiadać żadnych "kulturalnych" formułek. Poza tym chciał go odgonić, ale nie wyszło. Przecież była wolna ławka! Co z tego, że z przodu, ale była! Na szczęście Ben nic nie mówił, tylko siedział i słuchał, przez całą lekcję, aż nauczycielka nie musiała odebrać jakiegoś pilnego telefonu. Wtedy dopiero spojrzał się na Louisa, który cały ten czas grzebał w telefonie.
- Jesteś z zachodniego? - Spytał, mając na myśli gimnazjum. Sam chodził na tym po przeciwnej stronie miasta, ale i tak słyszał plotki na temat kumpla z ławki. I co dziwne właśnie te historyjki skłoniły go do zagadania do tego kolesia. Był ciekaw, ile z tego jest prawdą
Louis uniósł wzrok znad telefonu, spoglądając na chłopaka siedzącego obok.
- No - chyba nikt nie spodziewał się po nim wylewnych opowiedzi, prawda? Oczywistym było to, że blondyn na pytania będzie odpowiadał jednym słowem, a sam z siebie nic nie powie. Zaraz oparł głowę na ręce, z kolei łokieć na parapecie. Szybko wrócił wzrokiem do ekranu telefonu.
Ben westchnął i przeczesał włosy ręką. Z jednej strony czuł się lekko rozczarowany, ale rozumiał podejście Louisa. On sam by się odciął od ludzi gdyby go tak okropnie traktowali.
- Masz tu kilku wrogów z byłej klasy - stwierdził uprzejmym tonem, ale tak naprawdę chciał zobaczyć jak ten zareaguje. Tak to się nazywa ostentacyjne ciągnięcie za język. Ale Ben już taki był.
- No coś ty... - Louis prychnął obojętnie, wzruszając przy tym dodatkowo ramionami - jakby mnie to obchodziło... - Dodał jeszcze pod nosem. Zerknął za okno. Znowu zbierało się na deszcz, oby do końca lekcji wszystko minęło. Znów zerknął na chłopaka, ale to krótko. Można było zauważyć, że od początku rozmowy ani razu nie nawiązał z nim kontaktu wzrokowego. Nienawidził patrzeć ludziom w oczy.
Ben prychnął w ślad za nim. Przekrzywił lekko głowę szukając kontaktu wzrokowego, ale tamten ostentacyjnie udawał, że tego nie zauważa. Westchnął i odebrał wiadomość. Zaczęło się. Ktoś się spytał co on robi w tej ławce. Przewrócił oczami i schował telefon.
- Wyjdziesz zapalić na przerwie?- Zagadnął tym samym tonem co wcześniej. Może i Ben był z dobrego domu, ale jaranie to nawyk, który dopada większość nastolatków.
Louisa również, dlatego momentalnie zareagował.
- W sumie... Dlaczego nie, mogę wyjść - szybko znów przyjął obojętną minę. Papieros z kimś smakował zupełnie inaczej, niż ten wypalony w samotności. Ale nie, to nie tak, że teraz nagle go lubił. Po prostu pomysł ze wspólnym paleniem mu odpowiadał, nic więcej.
Ben uśmiechnął się ciepło, widząc jego reakcję. Czyli dobrze myślał. Chciał zaskarbić sobie zaufanie tego kolesia, bo nierzadko właśnie tacy ludzie są najlepszymi przyjaciółmi. Poza tym... Plotki zawsze wyolbrzymiają. A Ben nie chciał wiedzieć, jak to jest palić całkiem samemu. Wtedy zadzwonił dzwonek i chłopak wstał kierując się do wyjścia. Podejrzewał, że Louis będzie chciał zapalić z dala od tej całej bandy.
- Chodź za bloki - zaproponował, kierując się w stronę wyjścia.
Louis podniósł się równo z dzwonkiem i wrzucił do plecaka zeszyt, w którym i tak nic nie napisał. Z długopisem zrobił to samo. Potem go wygrzebie. Może.
- Jestem za - odparł, zakładając plecak na jedno ramię, by zaraz wyjść z nim z klasy. Szybko znaleźli się na miejscu. Przerwa miała ledwo dziesięć minut, ale nikt nie mówił, że trzeba przyjść punktualnie. Znaczy on tak nie mówił. Na miejscu po prostu wyjął papierosy i wsunął jednego do ust.
- Miałbyś ognia? - Zapytał. Nie chciał znów męczyć się z tą zapalniczką. Ben akurat wyjął papierosa i odpalił, zaraz podając ognia Louisowi. Ten szybko zapalił i ją oddał.
- Powiedz mi stary jaki ty jesteś na prawdę - poprosił Ben i wypuścił powoli z ust dym. Może i źle robił, że walił prosto z mostu, ale nie przywykł do owijania w bawełnę. Jednak nadał słowom charakterystycznego dla siebie ciepła.
- Aha, lecę, pędzę, zapierdalam - wypuścił przy tych słowach dym w powietrze - nie za wcześnie na takie wyznania? W sumie ja się nie znam, ale daj sobie spokój - nie miał zamiaru być miły. Tym bardziej nie miał zamiaru teraz się spowiadać i mówić, jak było naprawdę. Duża część tych plotek jest prawdziwa, chociaż... Nie słyszał jeszcze wszystkiego, może dowiedziałby się czegoś ciekawego na swój temat.
Ben, usłyszawszy jego słowa, zaczął się śmiać tak bardzo, że się zakrztusił. Zaraz jednak nadrobił, ale jak tylko się spojrzał na Louisa to ponownie prychnął. Tym razem odbyło się bez marnowania nikotyny.
- Doprawdy... Jeszcze mnie nie dźgnąłeś ani nie okradłeś, więc na chuj mam dawać sobie spokój? Przestań zgrywać chojraka, fajki lepiej smakują w towarzystwie - stwierdził i strzepnął popiół na ziemię.
- Ej no, nie dźgam ludzi - prychnął takim głosem, że ciężko było określić czy naprawdę się nie gniewa. - Chociaż wiesz... Sprawdź, nie jestem pewien, czy masz portfel na miejscu - uśmiechnął się nieco wrednie pod nosem. Jasne, że tego nie zrobił, chociaż kiedyś faktycznie bez problemu by coś ukradł, to jednak NIGDY nie dźgnął nikogo nożem. Tylko typowe bójki, bez używania takich rzeczy, jak noże. Po coś bozia rączki dała.
Zaraz ponownie zaciągnął się papierosem. Nie zwracał uwagi na popiół, sam zaraz spadnie... No właśnie spadł.
Ben się wyszczerzył w odpowiedzi, obmacał po kieszeniach i udał przerażenie. Obie ręce położył na policzkach omal nie wydłubując sobie filtrem oka.
- O nie... Okradłeś mnie... Pójdę zaraz do klasy i powiem jakiś ty niedobry- tak. Głos wykastrowanego chłoptasia i te sprawy. Pokręcił głową i poprawił dłonią włosy by zaraz spojrzeć ile mu jeszcze zostało fajka. Zaciągnął się i oblizał usta uśmiechając się lekko.
- Och nie - w sumie Louis skomentował to tym samym tonem, przykładając przy tym dłoń do ust. Zaraz jednak się ogarnął. - Jakby mnie to interesowało - Dodał niskim, obojętnym głosem. On chyba nie umiał podtrzymać miłego klimatu rozmowy. Oparł się o ścianę za sobą i dalej palił, wpatrując się co i raz w fajka, to w ziemię, to gdzieś przed siebie. Nic konkretnego, gdzieś trzeba podziać wzrok. Z kolei jego rozmówca cmoknął pod nosem i skończył palić papierosa. Aspołeczna istota. Tyle mógł stwierdzić po tych kilku chwilach. Wyrzucił szluga i zdeptał. Ben już skończył, a Louis miał jeszcze trochę. No widać, chłopak nie trenował szybkiego jarania przed szkołą. Mieli jeszcze parę minut. Ben wyjął z kieszeni gumy do żucia i wrzucił sobie dwie do ust. Chłopak nie miał zamiaru zostawić zaproszonego gościa samego, dlatego zaczekał. Louis się nie śpieszył, on po prostu miał w nosie to, czy się spóźni, czy nie. Chciał skończyć palić i w końcu skończył. Zgasił papierosa na podeszwie buta i rzucił go gdzieś na bok. Schował ręce w kieszeniach, wcześniej jeszcze zerkając na telefon.
- Za dwie minuty dzwonek... - Mruknął i nie pytając, czy idzie, czy nie, po prostu ruszył w stronę wejścia do szkoły. Nie, nie bał się, że daje od niego fajkami, przecież to liceum. Ben zaśmiał się pod nosem z powodu znanego tylko sobie i ruszył za nim do szkoły. Siadał obok niego na każdej lekcji napastując go swoja obecnością. Zadawał mu pytania, ale ogólnie to dużo mówił. Omijał tematy rodziny i kradzieży. Bardziej rozwodził się o pasjach. Cały czas utrzymywał ten ciepły ton, który u większości jest zarezerwowany dla najbliższych. Nawet się z nim podzielił jedzeniem. Chociaż wiedział, że gdyby Louis chciał, to jadłby kanapkę. Ale Ben chciał go zmusić do rozmowy i wynurzenia nosa z tej jego strefy komfortu. Louis czuł się z tym w cholerę dziwnie i niezręcznie.
W końcu lekcje dobiegły końca, mógł wrócić do domu, mógł odpocząć w ciszy i spokoju. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, pospiesznie wyszedł ze szkoły. Po prostu chciał zwiać do domu, to było łatwiejsze.



5 maj 2016

[Mafia Nomine] Rozdział 3

Samael zaczął analizować w głowie wszystko, co dotychczas zobaczył. Szybko dodał dwa plus dwa jeżeli chodzi o Alexa. Widać było, że patrzy na niego w sposób, który do niewinnych nie należał. Może kiedyś to wykorzysta. Wygodnie jest mieć suczkę, która zrobi dla ciebie wszystko. 
Bezszelestnie ruszył na górę i powolnym krokiem wspinał się po schodach. Był środek dnia, ale w mafii panowała cisza. Połowa osób pewnie była na zleceniach, albo korzystała z kilku dni wolnego pomiędzy misjami. Przeczesał mokre włosy dłonią. Chyba powinien się ogarnąć. Tak to był dobry plan. Wszedł do swojego pokoju i rozejrzał się po surowych ścianach. Po chwili wzrok mu zszedł na walizkę. Uklęknął i wpierw zajął się ciuchami, które znalazły się szafie ułożone jak Bóg przekazał. Koszulki z koszulkami, majtki w szufladzie z bielizną i tak dalej. Potem przyszedł czas na niebieską reklamówkę. Jego prywatne rzeczy. Schował w niej kilka rysunków, nuty i zdjęcia. Poprosił by w pokoju była korkowa tablica. Szef nie widział problemu. Samael wyjął wszystko z reklamówki i zwinął ją w pęk, by zaraz schować w walizce, która z kolei wylądowała na szafie. Zaczął przypinać swoje szkice do tablicy. A kiedy już brakło mu miejsca, zaczął dekorować ścianę. Były to sceny zwyczajne. Panorama jakiegoś placu. Portret starej kobiety karmiącej gołębie, widok powyginanych groteskowo zwłok, zwykła leśna ścieżka, świat widziany z okna jakiegoś wieżowca. Jego wspomnienia. Każda jego misja i dzień z życia. Każdy kto patrzył na te rysunki mógł je wziąć za nieogarnięte i porozrzucane, ale nie Samael. On widział jakieś chore połączenie między szkicami. Każdy był inny. Przepełniony innymi emocjami, które chciał zapamiętać.
Oderwał w końcu wzrok od ściany i wyjął kolejną rzecz. Jedyne zdjęcie jakie miał. Zamknięte w ramce z ciemnego drewna. Przedstawiały uśmiechniętą dziewczynę o burzy czerwonych włosów na głowie i nefrytowych oczach. Uśmiechała się i wskazywała palcem do aparatu. Miała trochę piegów na policzkach. Była ubrana w przewiewną letnią sukienkę. Jeden kąt zdjęcia był przypalony. Wilk przymknął oczy pod wpływem emocji, które zaczęły powoli wypełzać na powierzchnie. Robiło mu się niedobrze. Szybko odwrócił zdjęcie przodem do biurka. Nie potrafił o niej zapomnieć ani pogodzić się z jej śmiercią. Potarł oczy dłońmi i westchnął ciężko próbując jakoś się uspokoić i wraz z powietrzem wypuścić ból jaki czuł. Zajął się więc dalszym rozpakowywaniem.
Westchnął i ukląkł przy nutach. Miał kilka tomów pięknych piosenek granych na pianinie i chociaż większość kartek była wymięta, poplamiona i sponiewierana na wszelakie inne sposoby – to nie potrafił ich wyrzucić. Nawet jeśli znał prawie wszystkie na pamięć. Część z nich była jego początkiem, kiedy nie wiedział jak sobie radzić, kiedy nie mógł pływać. Spojrzał na swoje dłonie. Przepracowane, pokryte bliznami i odciskami, poparzeniami po broniach i siniakami po treningach. To aż niewiarygodne, że takie dłonie potrafią jeszcze grać. Schował nuty do szuflady i rozciągnął się. Włosy już prawie wyschły, ale i tak musiał je umyć. Złapał do ręki szampon i mydło, i wszedł pod prysznic. Woda była tak gorąca tak, że praktycznie parzyła mu skórę.
Po piętnastu minutach zmusił się do wyjścia spod prysznica. Czas najwyższy. Zarzucił na siebie luźne dżinsy i podkoszulek z krótkim rękawem. Zapiął pasek od spodni, z przyzwyczajenia nakładając na niego nóż motylkowy. Po siedzibie krążyła jego siostra ze wścieklizną. Wolał się z nią, nieuzbrojony, nie konfrontować. Przetarł włosy ręcznikiem i wyszedł. Zaczął się kierować do piwnicy, kiedy Rosa złapała go za bluzkę. Skąd ona do licha się tam wzięła?
- Słuchaj kretynie musisz mi pomóc w przeniesieniu Philian - zaczęła rzeczowo i wbiła w niego wzrok, który nie należał do miłych spojrzeń i chociaż zadzierała głowę do góry by móc na niego spojrzeć to nie wątpił, że wolałby się jej nie sprzeciwiać. Kiwnął głową, a ona odwróciła się na pięcie i ruszyła do swojego pokoju. Weszła do środka i zniknęła, jak potem się okazało po prawej stronie od biurka jest parawan, którego przez cień w pomieszczeniu jest bardzo ciężko zauważyć. Wszedł za nią i momentalnie w jego nozdrza uderzył zapach spalonego mięsa. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zlokalizował łóżko, na którym leżała kobieta o czarnych włosach. Sądząc po jej aurze była wampirzycą… A po zapachu – nie uważała na słońce. Ale nie same okaleczenia były najgorsze, a fakt, że Rosa właśnie ściągała z jej ran wijące się larwy. Znał ten sposób leczenia. Robaki wyjadają martwą tkankę pozwalając żywym się zregenerować, ale i tak widok spowodował, że się wzdrygnął.
- Dobra laluś… Bierz ją i zaniesiesz do drugiego pokoju po prawej. Połóż ją na łóżku i jesteś wolny. Nic trudnego, twój móżdżek się nie wysili - powiedziała wszystko tym samym beznamiętnym tonem, ale Samael doszedł do wniosku, że ta białowłosa wiedźma chyba go nie lubi. Zrobił to, co mu kazała i szybko się ewakuował, bo fetor ran nieprzyjemnie drażnił mu nos.
Zszedł do piwnicy i bez namysłu usiadł przy fortepianie. Wpierw przejechał nieśmiało po klawiszach czyszcząc jej z dymu, po czym zagrał pierwsze dźwięki. Była to przyjemna melodia, która z chwili na chwile ożywiała. Przymknął oczy, nie musiał patrzeć, by wiedzieć co robi. Kołysał się cały podążając za piosenką jak wodzony na sznurku. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zastanowił się nad tym co ma zagrać. Muzyka od zawsze wypływała z niego, każdy kawałek, który znał miał dla niego ogromne znaczenie. Muzyka powoli go zabierała w swoje objęcia pokazując obrazy piękne, jak i bolesne. Wraz z kolejnymi dźwiękami coraz bardziej odpływał. Pierwsza piosenka jakiej się nauczył, ciągnęła wspomnienia jak na sznurku.

Dorwał się do pianina i nut. Nauczył się sam. Dzień w dzień mierzył sobie swoją małą dłoń. Nie mógł się doczekać aż stanie się na tyle długa, by sięgać wszystkich klawiszy. Robił to oczywiście po kryjomu, by nikt nie widział. Aż pewnego dnia jego siostra podpatrzyła co wyczynia. Podsłuchała jak gra i się rozczuliła. Chyba pierwszy raz w życiu zobaczył świeczki w jej oczach. Podskoczył jak chrząknęła i przerażony spojrzał na jej groźną postać. Bał się, że go wyśmieje, ale ona tylko ułożyła palec na ustach, po czym uśmiechnęła się szeroko i szczerze. Odwróciła się za chwile na pięcie i wyszła. Wtedy Samael spojrzał na swoje nuty, a potem na biało-czarne klawisze. Lekki uśmiech ozdobił jego delikatną buziuchnę, kiedy ponownie ułożył palce i zaczął grać.

Kolejna linijka. Kolejne wspomnienie, które wyłania się niepewnie jak młodzieńcza miłość, którą zresztą sobą reprezentowała.

Kiedy już pogrzebał w sobie wszelakie ludzkie cechy pojawiła się drobna dziewczyna o oczach tak błękitnych, że Samael nie potrafił myśleć o niczym innym jak o morzu gdy na nią patrzył. Nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie próbowała za wszelką cenę nauczyć się grania. Podpatrzył ją raz, drugi i trzeci. W końcu się zlitował i podszedł. Zagrał właśnie tę melodię. Grał ją często. Kiedy świat się dookoła zmieniał, kiedy piękne barwy lata się marszczyły, a drzewa zaczynały krwawić złotą krwią, by potem okryć się całunem śniegu. Pomimo mijających lat nic się zmieniało. On. Ona i muzyka. Aż pewnego dnia, przez swoją nieroztropność ją zabił. I pozostała pustka

***

Wejście do pokoju nie zajęło dłużej niż trzy minuty. Czas przyzwyczaił Alexa do wchodzenia co chwilę na trzecie piętro. Usiadł po środku puchatego, białego dywanu, który leżał blisko ogromnego łóżka, które jak zwykle było idealnie pościelone. Z jednej strony okno, z dwóch ściany, a potem dywan. Połowa jednej ze ścian przekształcona była w ogromną szafę, gdzie Albinos mieścił... wszystko co miał. W rogu przy drzwiach stało jeszcze biurko. Z jednej jego strony leżał laptop, druga zaś była zawalona pędzelkami, farbkami i częściami lalek. Jedna, jeszcze niepomalowana głowa, pudełko z nową para oczu, peruczka i całe ciało, które było nadzwyczaj dokładne. Podłoga wyłożona została brzozowymi panelami, zaś ściany zabarwione zostały na jasny odcień szarości. Tak, w pokoju było jasno, aczkolwiek nie wyglądał on jak sterylne pomieszczenie psychiatryka, czy też innego szpitala.
Albinos pokręcił się trochę, próbując znaleźć sobie zajęcie, po czym przypomniał sobie, że dawno nie ćwiczył dla samego siebie. Tylko w pracy. Podniósł się, podszedł do wcześniej wspomnianej szafy i wyciągnął szorty. Założył je i zbiegł ponownie do piwnicy. Było pusto. Otworzył drzwi do jednej z salek, których akurat nie pokazywał wilkowi. Nie widział takiej potrzeby. Nie znajdowało się tam nic nadzwyczajnego. Dwie przeciwległe ściany były pokryte lustrami, na środku zaś ciągnęła się rura od podłogi, do samego sufitu. Drzwi domknęły się same, nie hałasując przesadnie.
Alex zdjął z siebie sweter, który ewidentnie by mu przeszkadzał. Przykucnął przed magnetofonem, włączając jeden ze swoich ulubionych utworów. Spokojny, idealnie pasujący do jego nastroju.
Podszedł do rury, chwytając ją jedną ręką, by powoli ją okrążyć. Chwila, której właśnie się oddał, mogłaby trwać wieczność. Nigdy nie trzymał się określonych układów, nie potrafiłby. Jego taniec był zależny od humoru.
Podczas gdy jednego dnia wariował na rurze i robił najdziwniejsze pozycje, drugiego sunął się po niej powoli, zgrabnie, nadając ruchom melancholii.
Tego dnia nie było to ani to, ani to. Było to coś pomiędzy. Spokojny, jednak wesoły taniec, momentami szybszy, zależnie od muzyki. Jego ciało samo się poruszało, nie musiał się na tym skupiać.
Wystarczyły tylko emocje.
Dopiero po jakimś czasie spostrzegł, że stoi i kiwa się delikatnie w rytm melodii. Ale nie tej z magnetofonu... To było inne, to było prawdziwe, to było tu i teraz. Ktoś grał, a on się domyślał kto. Odszedł powoli od rury, idąc do drzwi. Uchylił drzwi, które szczęśliwie nie postanowiły wydawać dźwięków.
Nie mylił się.
Osunął się powoli na podłogę, siadając po turecku, ramieniem opierał się o framugę drzwi. Był zapatrzony w grającego mężczyznę. Znów się delikatnie kiwał, jednocześnie odpychając drzwi, które non stop się zamykały. Jak dobrze, że wilk był tyłem do niego, bo szybko by się połapał, że Alex tam siedzi i słucha.
Nie minęło nawet pół minuty, kiedy poczuł na głowie chłodną dłoń. Wiedział do kogo ona należała, spojrzał w górę, wprost w oko Rosy, wskazując jej, żeby po prostu usiadła obok. To też zrobiła.
Siedzieli razem, Alex był wręcz zauroczony melodią, wydobywającą się z instrumentu, Rosa jak zwykle nie wykazywała żadnych emocji w takiej sytuacji. Nie wiadome było, czy jej się podobało, czy nie, czy może naprawdę aż tak ją to nie interesuje.
Całą chwilę psuła jednak jedna rzecz... Drzwi. Drzwi, które same się zamykały, a nie miały na dole nóżki, która można by je zatrzymać. Fakt, mogli wstać i zamknąć drzwi, ale Alex był na to zbyt leniwy. wolał je co chwila odpychać, jednak nie miał zbyt wiele cierpliwości. Po kilku minutach, kiedy w oczach Samaela zbierały się już łzy, albinos pchnął drzwi z całej siły, które z impetem uderzyły o ścianę, by zaraz odbić się ze zdwojoną siłą. Chłopak oczywiście przekoziołkował do tyłu, Rosa teleportowała się w inne miejsce, a Samael? On momentalnie się odwrócił i patrzył oniemiały na drzwi, jak i na Alexa, wypełzającego zza nich z papierosem w ustach. Naprawdę był przekonany, że przebywał w piwnicy sam, że nikt go nie obserwuje.