14 lip 2016

[Efekt Motyla] Rozdział 5 - To dopiero początek

Wampir szybko zauważył, że kontrola nerwów nie jest mocna stroną łowcy, dlatego wkurwianie go stało się jednym z jego ulubionych zajęć. Robił to, gdy tylko miał okazje. I bawił się przy tym naprawdę dobrze. Patrzenie jak Andrea chce go zabić na miejscu, ale nie może. Doprawdy... cudowne uczucie.
Właśnie na takiej codziennej sielance minął ponad tydzień od pamiętnego zdarzenia za halą. Andrea z przyjemnością zauważył, że miotacz ognia wampira piromana powoli traci swoją niszczycielską siłę. Niestety pomimo namiętnych poszukiwań nigdy nie mógł złapać azjaty na mieście by go porządnie spacyfikować. W szkole syczeli na siebie jak dwie żmije i wymieniali się wrednymi uwagami, które nakręcały co raz bardziej łowcę. Obiecał sobie, że zabije go... Zabije bardzo boleśnie... Będzie torturował, aż sam zacznie błagać o śmierć. Osiemnastoletni choleryk niezbyt dobrze znosił uszczypliwość wampira, nie mówiąc już o tym, że brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego z jego strony bardzo szybko doprowadził Andree do stanu kurwicy. Na szczęście, w przeciwieństwie do tego czarnowłosego demona, łowca myślał jakie mogą być przyszłe konsekwencje jego czynów i starał się trzymać swoje zabójcze instynkty w ryzach. Ale czara się przelała kiedy tego dnia zauważył u jednej z dziewczyn w klasie ugryzienie na szyi. Był to naprawdę zwykły dzień, no może wampirzy piroman był bardziej zadowolony niż zazwyczaj, ale Andrea nie chciał się zbytnio zgłębiać w psychice tej mendy. Gdy tylko zobaczył te ślady, to ścisnął mocniej w dłoni ołówek i przełknął ślinę, a wraz z nią wściekły krzyk, który wspinał mu się po gardle. Jego wzrok tylko poszybował od Christiana do blondynki i z powrotem. Zacisnął pięści i ledwo się powstrzymał przed wstaniem, i skręceniem wampirowi karku. Przez resztę lekcji tylko siedział w ławce i się wiercił. Nie potrafił wsłuchać się w głos nauczycielki, chociaż i tak wiedział, że wszystko sobie przeanalizuje w domu. W tamtej chwili myślał tylko o wyładowaniu swojej wściekłości na czymś, co będzie przypominać wampira, a najlepiej na nim samym. Chris musiał pić regularnie, zresztą, to żadna nowina, a że był leniwy, to po prostu pewnego dnia po lekcjach złapał jedna dziewczynę i swoją ulubioną taktyką upił z niej trochę krwi. Nawet nie mało, ale nie tyle, by ją zabić. Jakoś w tamtej chwili nie myślał, że dziewczyna będzie na tyle głupia, by chodzić z ugryzieniem na wierzchu. Myślał, że założy jaką arafatkę, chociaż do czasu zagojenia się rany. Mylił się, cholernie się mylił i miał okazję się o tym przekonać niedługo po dzwonku na przerwę. Chris pozwolił by tłum go wyciągnął na przestronny korytarz. Chciał zapalić, ale nie zostało mu to dane. Poczuł tylko jak ktoś go ciągnie, a że w stronę łazienki, to zrozumiał dopiero jak się w niej znalazł - wiadomo - utrzymanie równowagi to bardzo pochłaniające zajęcie. Uśmiechnął się krzywo kiedy dotarło do niego, kto jest sprawcą jego zmiany kierunku.
- Napiłeś się z niej - wycedził bez ogródek łowca gdy się okazało, że są sami. Zbliżył się do wampira, wyjmując w międzyczasie scyzoryk z kieszeni. Tak był poświęcony, co pijawka mogła wyczuć na odległość. Początkowo Christian chciał uciec, po prostu wyjść i jak najszybciej stanąć pośród ludzi, gdzie Andrea nic mu nie może zrobić.
Nie był byle robakiem, który ucieka. Był wampirem i posiadał swoją dumę, której nie schowa po prostu w kieszeń.
- Ta, ale żyje jak widzisz - odpowiedział. No przecież jej nie zabił. Dziewczyna jest cała i zdrowa.. No może bledsza i słabsza, ale to tylko do czasu, jej ciało niedługo odzyska utraconą krew. Scyzoryk w ręce Włocha wyjątkowo go zaniepokoił. Odruchowo zrobił wykrok w tył. Chłodny dreszcz na plecach zakomunikował mu, Ze chyba jednak powinien uciekać. Ostrze odbiło się w oczach łowcy, w których malował się czysty sadyzm. Można by się zastanowić, czy nieświadomie zakonnicy wychowali małego potwora, którego strach puścić między ludzi z nożem w dłoni... Albo oni wszyscy są tacy pojebani i Andrea jakoś szczególnie nie wyróżnia się z tłumu. Był drapieżnikiem, a ten krok w tył tylko pobudził zwierze jakie w nim drzemało.
Strach w oczach? Już? Jak nawet jeszcze się nie zbliżył na tyle by go pokroić. Może jednak trzeba było spierdalać póki był na to czas? A teraz już tego czasu nie ma. Andrea zrobił kolejny krok, a oczy błyszczały mu jeszcze bardziej. Wampir nie miał gdzie uciekać za nim była ściana. Andrea doskoczył do chłopaka, w pierwszej kolejności zatykając mu usta. Drugą rzeczą było ostrze na gardle i kolano, które skutecznie wepchnęło wampira do jednej z kabin. Łowca wszedł za nim i zamknął drzwi na zasuwkę. Szczerze? Pieprzył to, czy szczyl się wyrywał czy nie. Górował nad nim wzrostem, wagą i przeszkoleniem. Nawet jeżeli ten komarek go ugryzie, to łowca po prostu pozwoli by poświęcone ostrze ugryzło tego piromana. Nie, Andrea nie uciekał od bólu. Gdy go czuł stawał się jeszcze bardziej niebezpieczny, poza tym fascynował go. I ten zadawany jemu, jak i komuś innemu. Uwielbiał patrzeć jak krew cieknie z rany, a skóra rozsuwa się by pokazać skrywane pod sobą mięśnie i ścięgna. Nożem przejechał po skórze chłopaka i zatopił ostrze w karku by przejechać po plecach i dotrzeć do celu - prawej nerki, gdzie scyzoryk z łatwością wbił się w organ. Chris wtedy prawie krzyknął. Prawie, bo poza stęknięciem nie wydobyło się z jego ust nic więcej. Gdy Andrea wyciągał nóż z pleców chłopaka, a trzeba podkreślić, że robił to bardzo powoli, nachylił się nad jego uchem i szepnął wnet uwodzicielskim tonem.
- Mówiłem komarku... I po co to było? Aż tak bardzo chcesz skończyć jak ser szwajcarski? - No i się Chris doigrał. Nie ukrywał tego, że bolało jak skurwysyn. Starał się być silny, ale strach był prawie obezwładniający. Czuł jak adrenalina gotuje mu się w żyłach i pewnie dlatego nadal stał w pionie, podczas gdy Andrea malował na jego plecach krwawe szlaczki. Wampir patrzył ukosem w oczy wyższego od siebie chłopaka. No nie zacznie mu przecież tutaj piszczeć i błagać o litość. Jednak postanowił "ignorować" ból. Wraz z utratą krwi zaatakował go ogromny głód. Czuł nie tylko palenie w gardle, ale i ten charakterystyczny brak powietrza... Teoretycznie oddychał, ale brakowało mu hemoglobiny, więc wentylacja płuc na niewiele się zdawała. Wampir czuł jak łowca już się przymierza do zadania ostatniego ciosu. Skrzywił się. Co za chujowy sposób na śmierć. Przymknął oczy i nagle usłyszał kroki. Ten dźwięk był tak niespodziewany, że nawet łowca na chwilę zamarł. Chris wykorzystał chwilowy brak czujności Andrey. Zabrał jego rękę z ust i momentalnie zatopił kły w jego szyi. Nazwał go komarem... No to teraz ten komar go boleśnie upierdolił. Normalnie jak gryzł dziewczyny, bo to z nimi niestety miał przeważnie do czynienia, robił to delikatnie. Tym razem wbił się po same dziąsła i wręcz łapczywie wypijał jego krew. Nie myślał o tym wcześniej ani razu, jakoś nieszczególnie chciał gryźć akurat jego, ale teraz: a)sytuacja tego wymagała, potrzebował krwi na teraz
b)mała zemsta za dziurę w plecach.
Z reszta jebać dziurę, jebać, że boli... Będzie miał potem okazałą bliznę I to nie małą. Dziwka ciągnie się się od karku, aż do dołu pleców, gdzie nagle jest jeszcze większe wgłębienie. Andrea widział w oczach wampira głód, widział ból jaki się malował na jego twarzy. Ale chłopak mu zaimponował. Nie krzyknął, nie zaczął błagać. Andrea postanowił zabić go szybko i bezboleśnie, kiedy wampir zgotował sobie marny los. Wystarczyła chwila nieuwagi łowcy by Chris wgryzł mu się w szyje. Andrea syknął i znieruchomiał. Momentalnie zakręciło mu się w głowie, a nogi były jak z waty. Może to brzmieć komicznie, ale największą jego fobią było właśnie ugryzienie. Przez chwile zachłysnął się powietrzem. Jego krew, jak i on cały, zaszły zapachem i smakiem paniki, która szybko zamieniła się w wkurwienie. Wykorzystał fakt, że wampir był tak blisko i złapał go za krtań ściskając mocno. W końcu będzie musiała ta jebana pijawka puścić. Serce mu łomotało co raz szybciej, a krew z niego leciała dużym strumieniem, czuł jak robi się blady, a świat na chwilę zachwiał mu się przed oczami. Zacisnął mocniej palce czując jak coś mu chrupie w dłoni.
- Odczep się ty mały sukinsynie - wycedził przez zaciśnięte zęby. Nie da się opisać słowami tego, co w tej chwili czuł. Emocje szarpały nim, miał ochotę rozszarpać wampira. Christian puścił go, nie mając wyboru. Próbował jakoś oddychać, ale było to utrudnione. Walczył o oddech i nie... Nie próbował krzyczeć. Bo w sumie mógłby, ale obaj mieliby przesrane, do tego jak wytłumaczy ślady na szyi łowcy. Z resztą olać nawet to! Duma mu nie pozwalała. Nie krzyknie, nie pokaże, że jest słaby, nie ma mowy.
- Pierdol się... - Syknął. Spojrzał zaraz na krwawiąca szyję łowcy. Heh... akurat z tego był dumny. Odwdzięczył mu się pięknym za nadobne i bardzo dobrze! Chociaż coś czuł, że to nie będzie tak, że teraz podadzą sobie dłonie i powiedzą "skończmy się kłócić, przepraszam". Będzie tylko gorzej i to wampira bardzo fascynowało. Andrea złapał kilka gwałtownych oddechów, jakby właśnie wynurzył się z pod wody. Jego oczy ociekały żądzą mordu. Przez chwile nie wiadomo było czy łowca nie wgryzie się wampirowi w tętnice. Andrea oblizał usta i poczuł jak się trzęsie. Zamrugał, a żar chęci zemsty lekko osłabł. Ucisnął dłonią szyje i sapnął wściekły. Oczy jakby mu zaszły mgłą, popchnął wampira na ścianę. Mocno... Złapał jeszcze za jego włosy i zamachnął się na kafelki. Ciekawe co jest twardsze... Czaszka wampira, czy ściana? Niestety nie pękło ani jedno, ani drugie, ale wampir osunął się przymroczony. Andrea prychnął i wyszedł z łazienki chowając scyzoryk w kieszeni. Plecak miał zarzucony na ramię i nie przejmował się lekcjami. Cholernie kręciło mu się w głowie, a frustracja nie pozwala mu trzeźwo myśleć. Dotarcie do mieszkania zajęło mu więcej niż powinno. Ale w końcu się to udało.

***

Ten ktoś, kto wcześniej wszedł do łazienki, widocznie szybko wyszedł.
Christian leżał w tej kabinie dobre dwadzieścia minut. Niby ogarnął się już wcześniej, ale wyjątkowo nie miał siły wstać. Stanowczo musi napić się jeszcze od kogoś. Dzisiaj jeszcze pociągnie, ale jutro lub jeszcze tej nocy, kto wie co się stanie.
W końcu dźwignął się powoli. Rękoma odepchnął się od podłogi i wstał. Przestał już krwawić... Przynajmniej w większości. Założył plecak, sycząc z bólu. Wolał jednak nie świecić wielką, czerwoną plamą na plecach, jak i całą pociętą bluzką. Wyjął telefon i zadzwonił po szofera, który służył rodzinie więcej lat niż on sam żył.
- Przyjedź tu... Tak teraz... Pierdoli mnie, że nie masz czasu, przyjedź.... Świetnie, to czekam - warknął w słuchawkę.
Czarny samochód podjechał pod budynek w przeciągu dziesięciu minut. Chłopak od razu do niego wsiadł, tam padając na tylne siedzenia. Po prostu się na nich położył. Plecy bolały go zbyt mocno, by się o nie oparł bez kurwienia na całe miasto. Nie miał zamiaru odpowiadać na pytania starszego mężczyzny, który zrezygnowany po prostu zawiózł młodego wampira do domu. Chłopak od razu poszedł do łazienki, tam się rozebrał do naga i spojrzał w lustrze na swoje plecy. Zagoi się w przeciągu maksymalnie trzech dni będzie dobrze, ale jak tak przyglądał się nowej ranie, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Taka dziwna mieszanka ekscytacji, strachu i złości... Bo wiedział...
Że to dopiero początek.


13 lip 2016

[Mafia Nomine] Retrospekcji cz.3

- Ty kurwo, wyłącz się - Alex warknął w stronę wibrującego i grającego telefonu. Leciała piosenka, która swego czasu naprawdę bardzo lubił, jednak w danej sytuacji, wszystko się zmieniło. Znienawidził ją. Przejechał palcem po ekranie telefonu, zaraz ponownie kładąc głowę na poduszce. Nie zagadką było, że ponownie zasnął. Co jeszcze było wiadome? Fakt, iż Rosy nie było w mafii. Atmosfera dookoła była jakby lżejsza i ze wszystkich zszedł ciężar, którego nigdy nie byli nawet świadomi. Korytarze budynku przemierzał teraz sam szef - Thaichi. Zmierzał on do pokoju swojego wnuka, który naprawdę nie miał zamiaru wstawać. Nie trudząc się pukaniem wszedł do środka.
- Wstawaj - powiedział twardym męskim głosem. Albinos przekręcił się pod kołdrą.
-Spierdalaj, śpię - wymamrotał niewyraźnie, odganiając dziadka ręką, jakby był zwykłą muchą, której Alex chciał się pozbyć z pokoju, a jednocześnie był zbyt leniwy, żeby wstać.
Mężczyzna nie okazał się szczególnie zdziwiony, jednak trzeba przyznać, drażniło go takie zachowanie. Zacisnął pięści i odetchnął.
- Do dziadka tak? - Skomentował to pod nosem. Zaraz pomógł temu niesfornemu gówniarzowi wstać. Chłopak momentalnie został odkryty i wpadł w szafę z ubraniami, podczas gdy mężczyzna nawet nie ruszył palcem.
- Za co to?
- Za lenistwo - dostał natychmiastową odpowiedź. Fuknął, po czym podniósł się powoli. Mimo wszystko podszedł do dziadka, wchodząc mu na kolana i wtulił się w niego. Rękawy mężczyzny wyjątkowo były podciągnięte aż do łokci, przez co widoczna była siateczka wszelakich blizn. Fascynowały one Alexa. Bez skrępowania zaczął jeździć po nich opuszkami palców.
- Jest mi zimno, a ty każesz wstawać... - Mruknął, całkowicie skupiając się na przedramionach dziadka. - Poza tym myślałem, że to kto inny, wiesz, że do ciebie bym tak nie powiedział.
- Jasne, jasne - skwitował Thaichi, chociaż doskonale wiedział, że była to prawda to z pozoru podszedł do wytłumaczeń wnuka bardzo sceptycznie. Nabrał głęboko powietrza i bez oporu zrzucił Alexa na podłogę. - Koniec tego dobrego, zbieraj się - rozkazał. Dla chłopaka takie lądowanie na ziemi nie było nowością, szczególnie, że upadł na puchaty dywan, który idealnie zamortyzował uderzenie.
- Dobra, idź sobie, ja się ubiorę i wyjdę - Szatan miał oczywiście w poważaniu słowa wnuka. Położył się na jego łóżku, zakrywając przedramieniem oczy. On by tylko spał i spał, i spał. Nawet teraz nie był do końca przytomny, jednak musiał załatwić kilka spraw na mieście, dlatego postanowił odwieść wnuka na autokar. Przynajmniej miał wtedy pewność, że pojedzie na wycieczkę, a nie będzie gdzieś szlajał przez ten czas. Albinos prychnął pod nosem. Nie chciał wychodzić, to niech nie wychodzi. Przecież się go nie wstydził, bo czego miałby? Zdjął z siebie koszulkę, w której spał. założył pierwsze lepsze bokserki z szuflady, później koszulkę i ogrodniczki. - A, właśnie, Alex. W kuchni czeka na ciebie jedzenie - przypomniał dziadek.
- Ale ja nie chcę jeść - ubierający jasne botki z platformami chłopak skrzywił się. Zasznurował swoje buty na kokardkę.
- Rosa powiedziała, że jak nie zjesz to cię wypatroszy - mężczyzna odpowiedział obojętnie na narzekanie wnuka. Każdy wiedział, że ta kobieta wie wszystko. Dosłownie wszystko, co dzieje się w mafii. Chociażby głupie niezjedzenie śniadania, ona i tak będzie to wiedzieć. Chcąc nie chcąc Alex musiał skonsumować pozostawiony przez nią posiłek. Potem wziął swoją walizkę i powędrował z dziadkiem do samochodu. Zajął miejsce pasażera, ani myśląc o zapięciu pasów. Ten staruch nie doprowadzi do żadnego wypadku, albinos był tego pewny. Thaichi nic nie mówił. I tak był już poirytowany zachowaniem swojego wnuka, a raczej tempem, w jakim się on szykował. Było niewyobrażalnie powolne i jak zwykle wyjechali w ostatniej chwili. Albinos w ręku trzymał kubek termiczny z czarną kawą. Prawie codziennie ją pił, żeby dać sobie porannego kopa i móc normalnie funkcjonować. Thaichi przez chwile skierował wzrok na zamyślonego chłopaka.
- Jak dobrze pójdzie to niedługo zaczniemy twój trening i może jeszcze przed maturą pójdziesz na pierwszą misję - oznajmił mu po dłużej chwili milczenia.
- Mhm - tylko taką odpowiedź otrzymał, gdyż Alex wcale nie był tym zainteresowany. Był to temat, którego chciał unikać. Trening? Przecież i tak był zwykłym człowiekiem, nie podoła temu wszystkiemu. Dotychczasowe życie było lepsze, a misje? Trenowanie sprawności fizycznej? Orientowanie się w tym wszystkim, co dzieje się w mafii? To zupełnie nie była jego bajka.
- A wiesz w czym chciałbyś się specjalizować? - Thaichi wciąż uparcie drążył temat. Był zawiedziony, chciał, żeby jego własny rodzony wnuk okazywał więcej entuzjazmu w stosunku do rzeczy tak ważnych.
- Wszystko mi jedno - Kolejna obojętna odpowiedź. Alex wzruszył krótko ramionami, umieszczając kawę w uchwycie na napoje.
- I co ja mam z tobą zrobić? - Razem z Rosą, Thaichi zamartwiał się przyszłością chłopaka. Od zawsze wykazywał zero entuzjazmu, jeśli chodzi o sprawy mafijne, a ani jedno, ani drugie nie za bardzo wiedziało co z tym fantem uczynić.
- Oj dziadek, daj spokój, wszystko samo wyjdzie.
- Problem w tym, że nic samo się nie zrobi. A z tobą jest tak, że albo jesteś wszechstronnie uzdolniony, albo po prostu jesteś kretynem - mężczyzna nie trudził się o miłe, łagodne słówka użyte w stosunku do tego dzieciaka.
- Miły jesteś jak drzazga w dupie - Alex nie potrafił być spokojny. skrzyżował ręce na piersi. - Gdybym był kretynem to nie dostałbym się do tego liceum - dostałby się bez problemu, ale polegałby wtedy na pieniądzach, a nie na swojej wiedzy - dlatego jak widzisz, jestem wszechstronnie uzdolniony! - Skwitował ostatecznie. Kiwnął głową, spoglądając na wnuka z politowaniem.
- Tu nie chodzi o wiedzę. Potrafiłbyś przebywać wśród wrogów i nie stracić własnej świadomości? Umiałbyś milczeć mimo tortur? Dałbyś radę zachować zimną krew, kiedy ktoś będzie potrzebował twojej pomocy? - Zapytał, bacznie obserwując chłopaka, nawet jego najmniejszy ruch. Mowa ciała prosto potrafiła zdradzić, czy dana osoba kłamie, czy też nie. Czy się waha, czy nie. Albinos spuścił głowę pod wzorkiem mężczyzny. Chciał uniknąć patrzenia w te oczy. Nie wiedział w tej chwili nic. Czy dałby radę? Czuł, że nie, szczególnie po swoim wczorajszym popisie podczas operacji. Zacisnął dłoń, zmarszczył brwi, po czym skierował swój zdeterminowany wzrok w stronę starszego od siebie mężczyzny.
- Nie zadawaj mi takich pytań, nie wiem tego. Ale wiem co innego. Czy ci się to podoba, czy nie, jestem twoim wnukiem. I chociaż urodziłem się tylko człowiekiem, to mogę mieć cokolwiek po tobie. nie wiem co, nie wiem czy na pewno, ale nigdy nie mów, że mógłbym cię wydać. Co jak co, ale rodziny się nie zdradza, tak? Więc wypierdalaj mi z takimi tekstami i najlepiej się do mnie wcale nie odzywaj! - Sugerowanie, że mruknie cokolwiek na ich temat było dla niego naprawdę dużym ciosem. Thaichi usłyszawszy jego słowa, nachylił się nad drżącym wnukiem. Uśmiechnął się, przeczesując białe włosy palcami, jako że maska uniemożliwiała mu ucałowanie go w czoło.
- Wiem, Alex. Jesteś tylko człowiekiem, ale masz moje geny. Jak będziesz gotowy to pewnie się okaże - westchnął głęboko. Wiedział, że chłopak musiał się jakoś rozładować, ale nie był pewien na ile jego słowa były prawdą, a na ile wypowiedziane ze złości. Oczywiście, mógł nie wydać rodziny, ale wciąż musiał wyjść z tego cało psychicznie. Thaichi już zbyt dobrze wiedział, jak łatwo jest naprawić rany ciała w porównaniu z tymi duchowymi.
- Idę, cześć - Alex wyszedł z samochodu. Zabrał kawę, walizkę i poszedł w swoją stronę.
- Baw się dobrze - zażyczył mu jeszcze dziadek i pojechał załatwiać swoje sprawy, które z pewnością były ważniejsze, niżeli jakaś wycieczka integracyjna w szkole.


6 lip 2016

Łzy [Fanfic Eruri]

Trwała ulewa. To pamiętam, tak, tak samo jak gniewny wrzask wiatru, który prowadził mnie przez gęstą mgłę. Słyszałem rżenie konie i stukot rozszalałych kopyt. Uniosłem się na strzemionach i pozwoliłem się nieść galopem w kierunku mojego ślepego pragnienia.
Potem sprowadzono mnie na ziemię. Dosłownie.
Zamroził mnie ten wzrok, to puste spojrzenie, w którym odbijał się mój własny strach… i rozchylone w niemym krzyku usta. Pewnie mnie wołała.
Z tego co się działo dalej pamiętam tylko fragmenty, które nie mogę i nie chcę składać w całość.
Trzask.
Zamrugałem, dopiero po chwili zorientowałem się gdzie jestem. To była moja komnata oddalona o wiele kilometrów i dni od tamtego zdarzenia… Węgiel, którym pisałem rozsypał się po całym biurku. Przymknąłem oczy i zacząłem sprzątać ten syf, kiedy okiennica trzasnęła po raz drugi, to odwróciłem się z gniewem wymalowanym na twarzy. Wtedy do płuc wdarła mi się mgła a chłodny deszcz padł na skórę. Zacisnąłem szczęki i oddzieliłem się od świata zewnętrznego z hukiem. Poczułem jak woda spływa mi po twarzy, żałośnie imitując łzy, których nie byłem już w stanie uronić.
Smutek sprawiał mi fizyczny ból, który zalegał mi gdzieś w gardle dusił rozdrapując stare rany, które tym sposobem nigdy nie zdołają się zagoić.
Zacząłem się szykować do snu. Zdjąłem z siebie ubrania i złożyłem je w kostkę na krześle. Niepewnie palcami przejechałem po swojej skórze. Poczułem szorstką fakturę odcisków. Człowiek w pewnych chwilach myśli, ze więcej nie zniesie, że z żalu pęknie i umrze…tak jak skóra zaciskana i pocierana pasami krwawi i piecze. Ale jak już natrzesz te rany solą, to zdajesz sobie sprawę, jak nieznaczny był wcześniejszy ból. Potem skóra się goi i utwardza, zaczyna znosić co raz więcej zanim pęknie, aż w końcu staje się nieczułą skorupą. Ale nawet pod tą skorupą dalej kryje się ta sama szkarłatna krew.
Pościel zaszeleściła obejmując mnie znajomym chłodem. Zdmuchnąłem świecę i zamknąłem oczy. Byłem zmęczony i niedługo po tym poczułem jak ogarnia mnie sen. I to właśnie jak byłem w tym stanie, to do moich uszu dotarł przeciągły lament. Doskonale znałem ten głos, dlatego nie otworzyłem oczu. Deszcz się nasilał, ale nawet najbardziej gwałtowna burza nie będzie w stanie jej zagłuszyć. Otworzyłem usta by przeprosić, ale milczałem. Zacisnąłem tylko mocniej powieki próbując odgonić od siebie te marę, ale dźwięk w mojej głowie się nasilał wplątując się w rzeczywiste dzwonienie ulewy, tworząc symfonię, od której włosy stawały mi dęba.
Zerwałem się z łóżka i po omacku dotarłem do drzwi, zaraz mrużąc oczy pod wpływem światła. Nie przejmowałem się swoim wyglądem, i tak nikt nie chodzi o tej porze, wszyscy są w komnatach zajęci własnymi koszmarami.
Dotarłem na dach, czując fizyczną potrzebę spojrzenia na coś stałego… wiecznego, ale powitał mnie tylko mrok i deszcz. Uniosłem twarz do ponurego nieba i rozpaczliwie uchwyciłem się wspomnienia. Dosłownie miałem wrażenie, ze świat zaraz rozpadnie mi się pod nogami.
„Zaufaj nam”… Te głosy. Znajome i ciepłe, smakowały tym skrawkiem szczęścia, które mi było dane zaznać. Potrafiłem sobie wyobrazić to niebo pełne gwiazd, oraz ich obok mnie. Moją rodzinę, żywych, nie groteskowo powyginanych i rzuconych w błoto jak śmieci. Doskonale wiedziałem jaka była moja odpowiedź, oraz że to był błąd, ale z własnego egoizmu przytrzymałem dłużej to wspomnienie. Unieśliśmy oczy do nieba i zdaliśmy sobie sprawę jakie ono jest piękne.
Zastanawiałem się wtedy, czy to właśnie w tym usłanym diamentami przestworze jest raj… Bzdury. Już wiem, że nawet jeśli takie miejsce istnieje, to jest zarezerwowane dla istot czystych, a ludziom zostało zgotowane piekło na ziemi. Wspomnienie zaczęło się ulatniać a ja już nie byłem w stanie go trzymać przy sobie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam. Nie musiałem się odwracać by wiedzieć kto to jest, istnieje tylko jedna osoba, która by mnie szukała w deszczową noc.
-Czego chcesz staruchu?- warknąłem wrogo. On tylko podszedł i wtulił mnie w to swoje gorące cielsko. Zacząłem drżeć, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak strasznie mi zimno. W pierwszym odruchu chciałem go od siebie odsunąć, ale zamiast tego oparłem się o niego. Milczeliśmy przez długi czas, a ja z wdzięcznością odbierałem ciepło jego ciała.
-Pada Erwin…- zacząłem i poczułem się jak głupie, przerażone dziecko. On tylko szczelnej objął mnie ramionami.
„Jestem tu” dosłownie czułem, ze to mówi. Dał mi swoją bliskość i nie oceniał mojego postępowania. Wiedziałem, ze nie odejdzie nie ważne jak gwałtowna będzie burza. A przynajmniej nie zrobi tego dobrowolnie… Odwróciłem się i stanąłem na palcach zaraz łącząc nasze usta. Nie był zaskoczony, w końcu mnie znał. Zamknąłem oczy chcąc poczuć ulgę. Z chwili na chwilę pogłębiałem pocałunek… może i to samolubne z mojej strony, ale prosiłem go by zabrał ode mnie ten ból, choć na chwilę.
Wtedy poczułem ciepłe krople deszczu na policzkach. Dawały zaskakujące ukojenie i wraz z nimi spływała część cierpienia.
Nie… to nie deszcz.
To łzy.