15 mar 2016

[Efekt Motyla] Rozdział 2 - Początek wojny

Mieszkanie nie było duże. Zaledwie czterdzieści metrów. Sypialnia, niewielka kuchnia i łazienka z prysznicem, w którym była CIEPŁA woda. Zaskoczenie dla niego nie małe. w Zakonie zawsze kazano im się myć w zimnie. Pomimo skromnych warunków nią narzekał. Podobała mu się świadomość, ze ma własny kąt i tylko własny, że nikt mu nie wejdzie do pokoju kiedy potrzebuje prywatności. Jedynym mankamentem było to zasrane miasto. Andrea nie wychodził, chyba że musiał. Minął tydzień...tydzień szkoły, który on miał głęboko w dupie. Tak samo jak telefony od przełożonych. Hulaj dusza piekła nie ma jak to mówią. Odpowiadał zazwyczaj SMS'em, który skutecznie zbywał zakonników. "Jestem zajęty, pozbywam się śladów" Nie dopytywali. Wiedzieli jak bardzo zmieniał się charakter Andrea gdy ma do czynienia z krwią, prochami czy zwłokami. Nie był sobą... albo był dopiero wtedy. Nie zmienia to faktu, że lepiej się dogadywał z fiołkami z różnymi chemikaliami, niż z ludźmi... Dlatego woleli mu nie przeszkadzać, gniew łowcy by się przebił przez słuchawkę i brała się do tchawicy rozmówcy. Tak. Jego się nie wkurwia. Nocą wyłapywał pojedyncze dzikie wampiry, potem wracał i palił, i syfił w pokoju. Ktoś mu zabroni? No właśnie nie zabroni. Papierosy odpalał od kuchenki gazowej, bo zapalniczka była skończoną kurwą i nie miała zamiaru odpalać. Wszystko pięknie i ślicznie z jednym wyjątkiem... Nie mógł złapać wampira piromana. Doprowadzało go to do szaleństwa. Nienawidził czegoś nie móc, nawet jeżeli wynikało to z czystego przypadku i skurwysyństwa natury. Ale Andrea nie zna powiedzenia "uważaj czego żądasz" i zażądał zbyt wiele. Zwykły poranek jak każdy inny. Pokój Andrea był wypełniony dogłębną nienawiścią jaką łowca pałał do świata i ludzi. Wszak budzik go zerwał z łóżka o szóstej trzydzieści a skończyła mu się kawa. Nie. On jej wcale nie kupił. Ale spojrzał na kalendarz i się skrzywił. Był to grymas rezygnacji przed poczuciem obowiązku. Tak... posiadał takie coś i zdarzało mu się z tego korzystać. W końcu stwierdził, ze trzeba iść do szkoły... Wstał ubrał się, zjadł... I co dalej? Wrzucił niezbędne rzeczy do plecaka. Z przyborów szkolnych był w sumie tam tylko stary notatnik i długopis. A nóż dowie się czegoś nowego. Nie wiedział jakie ma przedmioty ani tym bardziej po co mu ta tona papierowych cegieł... Chyba tylko po to by skrzywić mu kręgosłup. Nie miał daleko do szkoły. Może jakieś dwadzieścia minut spacerkiem. Po drodze wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego. Rozglądał się dookoła. Niby wiedział, ze drugi raz się nie zgubi, ale to by była niezła kompromitacja jego osoby. Co gorsza, musiałby to zamieścić w raporcie. A chyba ze wszystkiego... to właśnie tego najbardziej nie chciał. Jakoś dotarł na pierwszą lekcję, jakoś...nastolatkowie są chyba gorsi na trzeźwo niż pijani. Podszedł do ogólnego planu i odszukał swoją klasę. Wtedy zadzwonił dzwonek. Kurwa mać. Jak daje po uszach. Aż się wzdrygnął. W końcu ruszył korytarzem do pracowni. Był chyba najwyższy z tej całej bandy pomyleńców. Może było z nim coś nie tak, albo zawsze reagowali na nowego z przesadnym dystansem. Westchnął ciężko i usiadł w ostatniej ławce. Rozejrzał się po klasie. Momentalnie odnalazł wzrokiem znajomą sylwetkę. Oczywiście, gdyby nie był sobą to pomyślałby, że to pomyłka, albo żart mózgu. Ale już raz widział te osobę. I o ten jeden raz za dużo.

***

Budzik. Znowu ten cholerny budzik. To szatańskie narzędzie znów postanowiło przerwać błogi sen Christiana. Tak się składa, że po raz pierwszy od kilku miesięcy śniło mu się coś z sensem, coś, co może by pamiętał... Ale nie! Bo ta kurwa musiała zacząć dzwonić, kiedy było najfajniej! Powoli przeszedł do siadu, rozglądając się nieprzytomnie po pokoju. Jego ruchy o tej porze można by porównać do ruchów leniwca. Niezgrabne i powolne. Założenie dresów na dupę zajęło mu dobre dziesięć minut, koszulkę już miał, więc chociaż tyle dobrego. Zarzucił na siebie jeszcze gruba bluzę z puchem, żeby nie zamarznąć, jednak... Rano to nawet i to nic nie daje. Było mu zimno i cały się trząsł. Zszedł do kuchni, gdzie jak zawsze zrobił sobie tosty i herbatę z sokiem malinowym. Podobno działa rozgrzewająco. Ile w tym prawdy? Niewiadomo. Ale póki wampir w to wierzył, działało. Po zjedzeniu nadszedł czas na spakowanie się, co poszło najszybciej. Zdjął z siebie to, co miał do tej pory i ubrał pierwsze, lepsze rzeczy, które już jakoś wyglądały. Biała koszulka z nadrukiem, czarna bluza, dżinsowe spodnie i glany. Co z tego, że w szkole powinien je zmieniać. I tak tego nie robił. Wyszedł! Klękajcie aniołowie, udało się! Oczywiście jego rodzice nic nie wymyślili. Matka w ogóle się w to nie wtrącała, a ojciec powiedział, że ma nosić kaptur i tyle. No dobra, nie miał wyboru. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Tym razem były to zwykłe, czerwone Marlboro. Lubił je, więc dlaczego miałby ich sobie odmawiać? Byłoby wszystko pięknie, gdyby nie fakt, że był to drugi papieros z tej paczki. Chris miał manie noszenia zapalniczki w środku, z fajkami, a teraz jej nie było, została w kieszeni plecaka. Zaczepił pierwszego, lepszego człowieka, prosząc o ogień. Szczęśliwie go dostał. Teraz już dużo bardziej zadowolony szedł w stronę placówki. Trzeba tylko odbębnić swoje siedem godzin, potem będzie mógł wrócić do domu. Pójdzie spać... Ta, jasne! Dobre żarty! Znając życie po powrocie usiądzie do komputera i pójdzie spać dopiero w nocy. Błędne koło, chodzenie spać wcześnie nie było dla niego. Nie potrafił i koniec. Nieważne jak bardzo chciał. Dotarł na miejsce. Zajęło mu to mniej więcej trzydzieści minut, ale dzisiaj wcale, a wcale się nie spieszył. Mimo wszystko zdążył. Dobiegł do sali w chwili, gdy nauczycielka otwierała drzwi. Do środka wszedł razem z klasa, zajmując swoje miejsce z tyłu przy oknie. Idealnie. Teraz mógł iść spać. Wyjął potrzebne mu rzeczy, kładąc je w rogu ławki. Poprawił się na krześle i wbił znudzony wzrok w tablicę. To było nudne. Gadanie nauczycielki, szepty uczniów... Wszystko go nudziło. Po pierwsze, większość z tych rzeczy łapał nawet nie zwracając uwagi na dokładne tłumaczenie, po drugie... ileż można powtarzać w kółko to samo? Czasem cicho westchnął, czy nawet przysnął. Ale przysypianie nie trwało długo, bo za każdym razem podchodził Kraken, walił dziennikiem o jego ławkę i kazał wstać. Co za kobieta. Już było bliżej końca niż początku tej lekcji, więc po co się aż tak spinała? Zostało jakieś pięć minut, gdy Chris znowu zasnął. Jebs!
- Christianie, czy mógłbyś nie spać?! - powiedziała już mocno zirytowana nauczycielka. Po chwili jednak coś błysnęło w jej oku. Ten typowy wzrok jakim obdarzają młodzież dorośli kiedy myślą, ze mają na nich haka - Albo.. rozwiąż nam to zadanie - wskazała na działanie znajdujące się na tablicy. Uśmiech i pewność, że uczeń nie będzie wiedział co odpowiedzieć a ona wpisze mu do dziennika negatywną ocenę. Nic bardziej mylnego. Nauka przychodziła Chrisowi z ogromną łatwością, w końcu był wampirem. Szybko przeliczył w głowie, chociaż działanie wymagało raczej rozpisania.. Trudno kurwa!
- Ostateczny wynik to cztery - odpowiedział obojętnie. Nauczycielkę trochę wryło... W końcu zrobił to szybko. I co wredna kobieto? Masz za swoje? Odpuściła, ale nie było już sensu kłaść się dalej spać. Bardziej go interesowało rozejrzenie się po klasie. Dokładnie wtedy zadzwonił dzwonek. Przed oczami mignęła mu znajoma sylwetka, nie pasująca do obrazu klasy, który miał w głowie. Ale nie potrafił wychwycić nieprawidłowości. Jakby to go obchodziło. Chris przez ten tydzień zdążył znaleźć dobre miejscówki. Za szkołą była jedna świetna... Z dala od pokoi nauczycielskich, gabinetów i innych takich. Spokój, cisza i tak dalej. Ale jebane kurwa słońce. Dopiero po trzynastej cień padał tam tak, że mógł uniknąć oparzeń. Dlatego też na chuj mu miejscówka, skoro nie miał jak tam iść? W takich momentach bycie wampirem było dla niego bardziej dołujące, niż fajne. Historia odbywała się w drugim budynku szkoły. Jak zwykle z kapturem na głowie przeszedł z budynku do budynku. Szybkim krokiem. Wejścia nie były tak daleko i chwała Bogu, chociaż Bóg jego zdaniem nie istniał. W środku zdjął oczywiście nakrycie z głowy i poszedł pod sale, siadając pod ścianą, gdzie docierało najmniej słońca. Ostatnio słyszał nawet śmieszną plotkę, iż jest wampirem. Fakt, to prawda, jednak ludzie nie zdawali sobie sprawy z istnienia tych istot, więc nie czuł się w żaden sposób zagrożony. Przerwa powoli mijała, aż w końcu w budynku rozległ się dźwięk dzwonka. Był stanowczo za głośny, szczególnie jeśli jedno z tych przeklętych urządzeń znajdowało się tuż nad głową. Wstał powoli z podłogi, gdyż nauczycielka przyszła niemalże równo z dzwonkiem i wpuściła ich do sali. Andrea oczywiście się spóźnił. Jak miał się nie spóźnić? Chciał sobie kulturalnie zapalić. Nawet wyszedł ze szkoły. To wyglądało na spokojne miejsce. Sam ten fakt powinien go zastanowić. Szkoła średnia nie jest spokojna. Usłyszał krzyk i szybko się obejrzał. Nauczycielka szła w jego stronę z kurwikami w oczach. Syknął pod nosem i czmychnął chowając się w tłumie. Co za czarownica... Musiał wyjść i kulturalnie spalić. Nie mówiąc już o zgubieniu tej tlenionowłosej wiedźmy, która chodziła jakby miała protezę w obu biodrach wstawioną pod złym kątem i która... Oł... Była jego nauczycielką od historii. Wszedł do klasy i ich wzrok się spotkał. Miała taką minę, że brakuje tylko gadzich oczu i rozdwojonego języka, chociaż patrząc na jej twarz można by się zastanawiać czy przypadkiem nie zdarza jej się pluć kwasem na niegrzecznych uczniów. Uśmiechnęła się szeroko, a on czuł jej wredny wzrok na plecach gdy zmierzał do ostatniej ławki. Nie silił się nawet na przepraszanie... Ktoś z taką twarzą... Nie miał serca. Nie żeby Andrea był specem od kobiecej urody, w zakonie nie było z reguły dziewczyn, a nawet jak były to trzymano je oddzielnie. Tak, jedna z zasad panujących w jego domu..."Zero seksu". Z zamyśleń wyrwał go głos kobiety, który brzmiał jak skrzeczenie duszonej wrony.
- Skoro nasz pan spóźnialski palacz jest taki szybki to niech może omówi nam okres rewolucji francuskiej - Andrea spojrzał na nią spode łba i również się uśmiechnął gdy zaczął mówić, ze szczegółami, których prawdopodobnie ta czarownica nawet nie pamiętała.
- ...tak więc to wszystko... I skoro omówiliśmy okres pani dzieciństwa... - Zaczął, zanim zdążył ugryźć się w język. Uderzenie dziennikiem o ławkę było tak silne, ze aż zatrzęsła się podłoga. To chyba znaczyło, że ma kłopoty. Jednak pomimo toczącej się wojny był ktoś kto miał wszystko w poważaniu. Christian znowu spał od początku zajęć i jakoś nieszczególnie się przejmował otaczającym go światem. No przynajmniej dopóki nie huknęło tak, że zatrzęsło całą planetą. Podniósł się gwałtownie, patrząc na nauczycielkę. Wow... Wyglądała straszniej niż wcześniej. KRAAKEN! Znaczy... Nic, chuj z tym. Ważne, że to nie na niego się wściekała, tylko... kojarzył tę twarz. Tak to właśnie ta sylwetka psuła mu wygląd klasy. Zastanowił się chwilę. Uno momento! Czy to nie jest koleś co rzucił w niego jakieś dwa tygodnie temu zapalniczką "Na chuj ci brwi"? Tak, to z pewnością on. Cóż, postanowił zobaczyć jak sytuacja się rozwinie. najpierw jednak zasłonił okno, które laski z ławki przed nim odsłoniły. Spojrzał na nie tak, jakby chciał je zabić. Mimo dość delikatnej urody... Potrafił. Potrafił kogoś przestraszyć samym wzrokiem i właśnie teraz mu się to udało. Ponownie zwrócił wzrok w stronę pani Frey. W tłumie usłyszał powtórzone ostatnie słowa chłopaka. Hah, no i wszystko jasne, dlaczego Kraken chce go zabić. Przecież to kobieta.... Facet może by to olał, ale kobieta? Nie ma nawet mowy! Nauczycielka zaczęła pierdolić jak potłuczona. Czyli standard w takich sytuacjach. Kilka osób zaczęło się śmiać pod nosem, ale nie z niej a z bezradnej miny, ala ojciec z płaczącym dzieckiem na rękach, którą miał aktualnie nowy w klasie. Po jego wyrazie twarzy można było łatwo ogarnąć, że naprawdę nie miał pojęcia co powiedział nie tak. Przejechał wzrokiem po klasie szukając wsparcia, albo chociażby podpowiedzi. Cisza. Widać chyba za bardzo boją się tej czarownicy. Z tego całego harmidru zrozumiałe było tylko "Wezwanie. Dyrektor. Rodzice". Kobieta ponownie trzasnęła dziennikiem tym razem o ławkę. Kurde, wytrzymałe to jest.. Chyba powinno się z tego materiału zacząć produkować broń. Chłopak zastukał kilka razy w ławkę palcami za bardzo nie wiedząc czego kobieta od niego oczekuje. W sumie... to trochę sobie na niego pogadała, ale chyba się zmęczyła. Ostrzegła tylko jeszcze raz, że zadzwoni do rodziców i poszła do biurka
- Ja pierdole... - mruknął do siebie Chris z ciężkim westchnieniem, masując skronie.
- Mówiłeś coś? - zwróciła się od razu do wampira. Normalnie może by się jakoś przejął, ale teraz jego uszy umierały po tak dużej dawce hałasu. To było gorsze niż przerwy.
- Nie, nic... - Tylko tyle odpowiedział, nie mając zamiaru nawet na nią patrzeć. Widocznie była już wystarczająco zła i poszła do biurka. Nie miała co mówić.. cały temat omówił pan od zapalniczki.. Podyktowała im jakieś zadanie i powiedziała, że mają je zrobić. Do końca lekcji zostało jeszcze dwadzieścia minut, wiec każdy zdąży. Koreańczyk zapisał polecenie w zeszycie. Było proste ja pierdolenie, dlatego ogarnął je w przeciągu kilku minut. Trzeba było dopisać do nazwisk kto był kim. No spoko... Położył się na ławce, spoglądając w bok. I w pewnym momencie zobaczył coś interesującego. Ten pierścień. Przymknął oczy. On to skądś zna. Zaraz, czy to nie takie nosili łowcy z Zakonu świętego Jerzego? No tak... Czyli. miał przejebane. Zaraz Andrea się pokapował, że wampir go obserwuje i przekręcił sygnet tak by symbol węża zjadający własny ogon był niewidoczny. Ups, zauważony. Cóż, Chris i tak już ogarnął, więc to nic nie zmieniło. Czuł się zagrożony, przynajmniej wiedział, żeby nie zostawać z tym chłopakiem sam na sam. Gdy tylko zadzwonił dzwonek na przerwę wyszedł z sali. Nie spieszył się. Spokojnie, powoli. W gruncie rzeczy to by sobie zapalił, ale czy jego miejscówka nie była dalej oświetlona? No właśnie... Wpadł jednak na lepszy pomysł. Za salą gimnastyczną. Nie wiedział, czy ktoś tam pilnował, ale raczej nie. Najwyżej wpadnie. Wyszedł z budynku, oczywiście z kapturem na głowie, bo jakżeby inaczej. Nikt nie chce się poparzyć. Stanął tam, gdzie być cień i nie zauważyłby, że ktoś tu jest, gdyby nie co chwila rzucane kurwy. Akurat słup ognia wyleciał z zapalniczki, podpalając końcówkę papierosa, kiedy zauważył łowcę. Stał i klął na swoją zapalniczkę. Chyba jej jeszcze nie wymienił od tego ich spotkania sprzed dwóch tygodni. No... To sobie kurwa coś powiedział o nie zostawaniu sam na sam. Ale mówić to jedno... Tylko stety, lub niestety uwielbiał zaczepiać innych. Jakieś pierdolone hobby.
- Biedny łowca... - Zaśmiał się cicho pod nosem, wypuszczając dym. Łowca się odwrócił i wtedy, jak na złość, pojawił się wątły, jak cycki stuletniej matki, ogień, który został zgaszony przez wiatr. Przygryzł wargę by nie wrzasnąć z frustracji. W pierwszej chwili nawet nie zarejestrował co do niego powiedział wampir. Andrea uważał, ze to wina Chrisa, że zapalniczka nie działa i w tej chwili było to jego największe zmartwienie... ale chwila chwila... Łowca? Znaczy... Spojrzał na swój pierścień i przewrócił oczami. Ale Chris nie skończył na tym, a mówił dalej. - Zastanawia mnie.. jak Ty chcesz się odnaleźć w tym wszystkim, co? Może się mylę, ale za grubymi murami zakonu jest inaczej. - No cholera.. tak bardzo mu współczuł, że aż go to śmieszyło. Po prostu nie potrafił się powstrzymać od komentarzy i tyle. - Życie bez rozrywki, bez niczego... aż Ci współczuję.- Andrea wypuścił powietrze ze świstem. To nie jest tak, że go te słowa ruszyły... W żadnym wypadku. A zagotowało się w nim z gorąca... Szkoda, że w Anglii już we wrześniu pizga, kurwa, szatanem. I wcale nie wściekł się, że wampir ma rację. Nie ogarniał tych popierdoleńców, non stop gadających o różnych ludziach, filmach, których on nie znał. Czuł się jak jakiś kosmita... a nienawidził się tak czuć. Piroman wcale mu nie pomagał swoimi pogróżkami. Chciał mu wpierdolić... Chciał go w tym momencie pociąć na kawałki i zrobić sobie puzzle, przy okazji zabrać mu ten miotacz ognia i odpalić po ludzku papierosa, ale zamiast tego zrobił krok naprzód zmniejszając między nimi dystans. Uśmiechnął się kącikiem ust i odparł lodowatym tonem.
- Zapamiętaj komarku jedno... twoje żałosne, pasożytnicze życie wisi na włosku dopóki ja jestem w pobliżu i naprawdę niewiele mi zajmie umalowanie tobą ściany budynku... I nie obchodzą mnie konsekwencje...wszystko ku chwale Pana - warknął i wyjął z ust papierosa. Prawie zironizował ostatnie słowa, ale się powstrzymał. Jego głos brzmiał gardłowo wręcz nienaturalnie. Ale Chris się tym nie przejął, bo po co? Miał do czynienia z kilkoma łowcami i jakoś każdy mu chuja zrobił, a nawet i to nie. Dlaczego miałby się teraz bać? No właśnie, nie miał ku temu powodów. Zaraz zaciągnął się papierosem, wydmuchując dym jak zwykle przed siebie. Nie przejmował się, czy dmuchnie mu w twarz, czy też nie. Najwyżej oberwie, albo w sumie nie, bo są na terenie szkoły. Kamery, te sprawy. O ile łowca w ogóle zdaje sobie sprawę, że takowe tutaj istnieją. Wampirowi zdawało się jednak, że wie... Nie raz słyszał o rygorze panującym w zakonach. W takim razie... Ci mistrzowie musza jakoś pilnować młodszych, a się nie rozdwoją, chyba, że nagle posiadają jakieś super umiejętności, o których Christianowi nie wiadomo. Nie... Na pewno nie. Andrea na sto procent zdaje sobie sprawę z istnienia kamer. Niby mówił, że nie obchodzą go konsekwencje, ale wampir coś niezbyt w to wierzył.
- Jasne, jasne... w dupę sobie te teksty. Formułka wyuczona do straszenia wampirów? Ciekawe - prychnął. Łowca momentalnie spoważniał. Zrobił kolejny krok w stronę wampira i po prostu pstryknął go w czoło... Najmocniej jak potrafił, po czym zabrał mu błyskawicznie papierosa z ust by go wyrzucić i zdeptać. Niby mógł zapalić, ale jakoś nie potrafiłby się przemóc. W końcu miał to w ustach wampir, nie? Wampir, który nie potrafił się w tamtej chwili zdecydować. Czy to było tylko pstryknięcie, czy aż pstryknięcie. Łowca nie miał zamiaru czekać, aż ten się zdecyduje i po prostu ruszył w stronę szkoły.
To oznaczało wojnę.


10 mar 2016

[Efekt Motyla] Rozdział 1 - Na chuj Ci brwi?

Rok szkolny miał zacząć się lada chwila. Christian nadal nie wyobrażał sobie, jak ma niby chodzić do szkoły. W zimę problem byłby mniejszy, bo rano byłoby jeszcze ciemno, ale jakby wracał to i tak miałby problem, słońce... Ponieważ wtedy już będzie świeciło. - Cholera jasna - warknął pod nosem, krążąc po pokoju. Wierzył, że jego cudowni rodzice coś wymyślą, bo robienie z siebie dziwadła i chodzenie z parasolką nie było dla niego zbyt przekonujące. Wcześniej uczył się w domu, bo udało mu się dostać papierek na nauczanie indywidualne. Teraz już nie. Pomimo tego, że lekarz wiedział kim jest, miał to szczerze w nosie. W końcu nie on się upiecze na smażonego kurczaka. Za oknem już dawno było ciemno. Zegar wybił właśnie godzinę dwudziestą drugą. Czyż to nie jest idealna pora na łowy? Ludzie korzystają z ostatnich dni wakacji, chcą się zabawić. Znalezienie panienki, która chętnie pójdzie z nim do łóżka będzie łatwe. A dlaczego akurat takiej? Atakowanie od razu go nie interesowało. Wolał wcześniej chwilę się pobawić i zatopić kły, kiedy dziewczyna straci czujność. Jest wtedy łatwiej, bo ani się nie szarpnie ani nie wrzeszczy jakoś szczególnie głośno. Chociaż jest też jeden minus... Chris wracał prawie tak pijany jak te dziewoje, z których pił. Ale czego się nie robi dla krwi? Na białą koszulkę założył czarną bluzę, a do tego na nogi nasunął swoje czarne glany z oczojebnymi, pomarańczowymi sznurówki i wyszedł z domu, kierując się w stronę większych zabudowań. No bo co on znajdzie w lesie? Lisa? Niezbyt go to zadowalało. Przez jakiś czas krążył po ulicach Londynu. Niezbyt skupiał się na wyborze lokalu, w którym zapoluje na swoją ofiarę. Wszedł do jednego z klubów. Nie przepadał jakoś bardzo za tym klimatem... Smród potu zmieszany z alkoholem i różnymi perfumami. Przy jego wrażliwym węchu było to niebywale nieprzyjemne... Przynajmniej na początku, z czasem się przyzwyczajał. Ale zanim do tego doszło to krzywił się jakby połknął cytrynę, albo powąchał starą skarpetkę. Rozejrzał się bacznym wzrokiem wyszukując wśród tej tańczącej masy jakichkolwiek wskazówek, czy to tutaj znajdzie to, czego szuka. Kilka uderzeń w bark zmusiło wampira by się ruszył z miejsca. To był bardziej instynkt przetrwania, niż cokolwiek innego. Gdyby się nie ruszył to by go przerobili na naleśnika. Szedł przez tłum ludzi, szukając swojej ofiary. W końcu znalazł... Niska dziewczyna o długich, kręconych blond włosach. Ale nie o wygląd chodziło.. Wśród tylu zapachów czuł jej krew, była idealna. Czuł ją wyraźnie, dlatego podejrzewał, że musiała się gdzieś skaleczyć. Uśmiechnął się chytrze pod nosem i podszedł, aby zagadać. Ogarnął od razu, że jest gadatliwą dziewczyną, a do tego cholernie łatwą. Nie minęło pół godziny flirtowania, kiedy jej postawa się otworzyła, a propozycje stały się śmielsze. Zaciągnął ją do męskiej łazienki, dokładniej to do jednej z kabin. Jej przyjaciółki były jeszcze bardziej wstawione, niż ona sama. Nie będą się martwić, jeżeli nie wróci przez jakiś czas, czyli nie przyjdą jej szukać. Pięknie, posiadał ofiarę. Zaczęło się od niewinnych pocałunków, po czym Chris pchnął ją na ścianę, zastawiając jej sobą drogę ucieczki. Była spięta, może nawet sama o tym nie wiedziała, ale jej ludzkie ciało odczuwało w Chrisie drapieżnika. Nie przestając jej całować wsunął swoje chłodne dłonie pod koszulkę dziewczyny. Nic podejrzanego, na dworze pizga szatanem, to normalne, że ktoś ma zimne dłonie... Oraz usta. Blondynka tylko syknęła i zaczęła się rozluźniać. Chris przejechał wargami po linii jej szczęki i powstrzymał się od prychnięcia pełnego pogardy dla jej łatwowierności. Kiedy już jego usta były przy jej szyi, wysunął kły i zatopił je w skórze dziewczyny. Pod językiem poczuł nieprzyjemny smak... Kurwa, więcej tych perfum się nie dało? Szybko jednak zastąpiony został słodką krwią. Dziewczyna szczęśliwie nie piszczała... Widać było strach w jej oczach, ale była cicho. Czyżby miała nadzieję, że Chris jej nie zabije? No to dobrze myślała. Wyczyścił jej pamięć i zostawił. Przez chwilę była w tym stanie zawieszonego zombie, czyli norma po tym, jak wampir ci grzebie w umyśle. Szczęśliwy oblizał usta i wyszedł z klubu, miał w planach wrócić jak najszybciej do domu, wszak nie czuł się komfortowo w tak dużym gronie ludzi... Jednak plany mu się trochę pokrzyżowały.


***


Zdążył dolecieć, pierdolnął walizkę gdzieś na bok i wziął swoją katanę, ukrytą w pokrowcu na gitarę. Trzęsły mu się ręce i ogólnie cały on. Nawet jego duma się trzęsła. Klęczał przed muszlą klozetową, jak przed przyszłą żoną... Albo, co gorsza, mężem. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Pokręcił głową i poprawił futerał na plecach. Postanowił wybrać się na zwiady. Znać na pamięć mapę całego miasta, łącznie z podziemnymi tunelami, a umieć się po tym poruszać to co innego. Gdy wyszedł na ulicę uderzył w niego hałas nocnego miasta. Momentalnie miał chęć odwrócić się na pięcie i wrócić do mieszkania, by schować się pod kołdrą z papierosem i mieć w poważaniu cały boży świat. Ale jak nie wypełni powierzonego mu przez Zakon zadania, to on zostanie w tym mieście na zawsze, w każdej uliczce po kawałku. Snując się przez miasto nie zachowywał się jakoś niezwykle. Ubrany też był zwyczajnie. Koszulka, bluza i dżinsy. Ale co bystrzejsze oko potrafiło zauważyć, że porusza się inaczej niż wszyscy... Powietrze jakby się przed nim otwierało, by zaraz za nim zamknąć się bez śladu. Krążył co jakiś czas, przystając, by ogarnąć gdzie się znajduje. Myślał, ze nie ma niczego bardziej posranego, niż ćwiczebny labirynt w piwnicach Zakonu, ale ulice Londynu właśnie przebiły go o głowę. Nie podobała mu się ta całą muzyka i upojony alkoholem tłum. Co jakiś czas ktoś go szturchał, a on ledwo się powstrzymywał, aby nie przywalić ułomowi w łeb. Powstrzymywał się tylko dlatego, że były to osoby, których nie znał. Jak to mówił jego najlepszy przyjaciel..."Ja wiem, że ty nie lubisz ludzi, ale nie musisz pluć jadem na każdego nieznajomego, który ci się nawinie". Andrea postanowił pójść za tą radą. Pomimo wszystko nie był w stanie załapać o co w tym wszystkim chodzi. Może i został wychowany inaczej, ale czyżby to było możliwe, żeby między przedstawicielami tego samego gatunku była aż taka przepaść intelektualna? W końcu nie wytrzymał, przystanął przy wejściu do jakieś klubu i wyjął papierosy. Ale oczywiście dała o sobie znać złośliwość rzeczy martwych... Zapalniczka miała głęboko w poważaniu czy jej właściciel potrzebuje dawki nikotyny.
 - No ja pierdolę - syknął pod nosem i zahaczył pierwszego lepszego imprezowicza wychodzącego z klubu - Masz ognia?- Nie, to nie był w żadnym wypadku miły ton, pasował bardziej do mordercy, proszącego o ostatnie słowa swojej ofiary. Podniósł swoje niebieskie oczy na chłopaka. Nie odpowiedział mu od razu, wpierw wyjął z kieszeni bluzy paczkę jagodowych Winston'ów. Wsunął końcówkę papierosa do ust, uniósł brązowe źrenice i poruszył głową, aby odrzucić na bok grzywkę.
- Mhm - mruknął niedbale Koreańczyk i wyciągnął w stronę Andrea zapalniczkę. Dzięki Bogu, że ktoś miał ognień. Przyjął go już trochę bardziej rozluźniony. Narody! Możecie wstawać, nie rozpęta się trzecia wojna! Łowca dostał to, czego chciał! Włożył sobie papierosa do ust i chciał odpalić... A tu nie ma tak dobrze. Nagle przed oczami stanął mu słup ognia, który spokojnie mógłby zaalarmować straż pożarną na drugim końcu ulicy. Co to kurwa ma znaczyć. Zgasił zapalniczkę i złapał się za grzywkę, lecz na szczęście była cała. Jego brwi też nie ucierpiały. Przynajmniej miał taką nadzieję... Chociaż w sumie ten miotacz ognia to niezły patent na monobrew i przy okazji na zbyt wystający nos.
- Mogę cię posądzić o próbę zabójstwa- warknął w stronę chłopaka i spojrzał się na niego tak, że temperatura wokół nich spadła o jakieś pięć stopni. Widać było, że czarnowłosy nieznajomy nie potrafił się powstrzymać od śmiechu. Jakoś tak zapomniał go uprzedzić o wielkim ogniu, który jest wielki, nawet jak jest mały... A teraz był ustawiony na duży, więc... No na chuj mu brwi? I nos? I płat czołowy mózgu? Odpalił papierosa, trzymając w bezpiecznej odległości ten zabójczy płomień. Gdy zrobił to, co miał zrobić rzucił zapaliczką w stronę jej właściciela. Widać ruch Andrea był dla nieznajomego zaskoczeniem. Jednak w porę ją złapał. Refleks wampira? Tak. Nie każdy dałby radę, no, może przy dużej (podkreślamy trzy razy grubą linią) dawce szczęścia byłoby to możliwe, ale szybciej po prostu zwykły człowiek dostałby w łeb i jeszcze by jęknął z bólu. Ale ten chłopak nie był zwykłym człowiekiem, co samo w sobie poddenerwowało łowcę. Pierwsze wyjście i już spotkał wampira na łowach, który sobie hasa po ulicach jak dziewica na łące nie przejmując się konsekwencjami.
- Ups, zapomniałem cię ostrzec... - Odparł chłopak po tym jak się zaciągnął. Wyrwał tym samym Andreę z zamyślenia, spowodowanego życiową rozterką. Bardzo lubił swoje papierosy, a nie palił ich przez dobre osiem godzin... Ale z drugiej strony ta parszywa morda wampira aż się prosiła, by zgarować na niej fajka. Na szczęście nieznajomy odezwał się ponownie.
- To pa - mruknął tylko i ruszył przed siebie. Łowca uniósł brew do góry. Jego twarz mówiła sama za siebie. Nie wolno odwracać się plecami do drapieżnika... Nie wolno. Odczekał kilka sekund i poszedł za nim. Nie wydawał z siebie żadnego odgłosu, co i tak nie byłoby problemem zważając na to, jak bardzo hałasują ludzie dookoła nich. Trzymał się w bezpiecznej odległości, tak żeby nawet wyczulony węch pijawki nie mógł go ostrzec przed niebezpieczeństwem w postaci śledzącego łowcy. Zagłębiali się powoli w bogate dzielnice. Blokowiska powoli przeobrażały się w domki jednorodzinne. Całkiem miło. Szkoda, że sam musiał mieszkać w czterdziestu metrach, bo pożydzili mu luksusów. Gdy Andrea skończył palić przystanął przy jakimś żebraku i wyrzucił mu peta do słoika. Zaspokoił swoje dzienne zapotrzebowanie na skurwysyństwo wobec bliźniego i postanowił iść dalej. Poza tym zachował się ekologicznie. Nie zaśmiecał tej pięknej planety, w której żył, a to już czyn godny podziwu.
- Masz, tylko nie wydaj na głupoty - burknął i odszedł, olewając jakąkolwiek odpowiedź mężczyzny. Szybko zlokalizował wampira i ponownie ruszył jego śladem. Młody krwiopijca szedł spokojnie najwyraźniej nieświadomy tego, że ktokolwiek za nim idzie. A nawet jeśli instynkt mu coś podpowiadał to musiały być to słabe bodźce. Tak to jest, nawet z najlepszymi drapieżnikami, jeżeli się je sprowadzi do miasta tracą swój szósty zmysł i stają się zwierzyną. Andrea mógłby go zaatakować gdyby nie fakt, że maskę zostawił gdzieś w mieszkaniu. Tym razem wampir nie stanie się szaszłykiem. Czyli pomimo dobrych chęci nie mógł nic wskórać. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Przez chwilę obserwował budynek, do którego wszedł czarnowłosy chłopak, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Długo jeszcze krążył po mieście, by w końcu dotrzeć do przerażającego wniosku - zgubił się. Do mieszkania dotarł dopiero nad ranem, na szczęście nie było czego tłuc, ani czego wyrzucać przez okno, a jego walizka byłą zbyt cenna na takie zabawy. Na chuj mu fotograficzna pamięć, jeśli ma zerowy zmysł orientacji w miejskim zgiełku?


[Efekt Motyla] Prolog

Ciemność... Od kiedy pamiętam bałem się tej nieokreślonej masy. Tej bezgranicznej pustki jaka sobą tą reprezentuje. Kiedy patrzyłem w mrok miałem wrażenie, że krzyżuję wzrok ze śmiercią, że czuje na policzkach jej śmierdzący rozkładem oddech. Potem dorosłem. Posmakowałem i przelałem hektolitry krwi. Teraz już się nie boję nocy. Nawet tego co się w niej czai... bo wiem, że najgorsze potwory nie czają się na nas w zewnętrznym świecie. Nie rozrywają gardeł nieumyślnych podróżnych. Widzę je czasem gdy patrzę na siebie w lustrze. To w moich oczach odbijają się ślepia Szaleństwa... Znacie tego demona... To on popycha do nikczemnych czynów. Powoduje, że to co prawe i honorowe staje się odrażające... a to co mroczne, potworne i bestialskie nagle przybiera odzienie rzeczy słusznej. Szaleństwo to mój demon... którego mogę okiełznać tylko poprzez ból i dyscyplinę.
- Ból... Dyscyplina - powtórzyłem na głos i zacisnąłem pięść. Ledwo ją czułem. Kostki były całe popuchnięte, wiedziałem o tym nawet jeśli nie zdjąłem jeszcze bandaży. Oddychałem ciężko, pot spływał mi ciurkiem po całym ciele. Niezbyt lubiłem to uczucie. Jakby jakieś kościste palce dotykały mojej skóry. Wzdrygnąłem się na tę myśl. Uspokoiłem oddech i sięgnąłem po butelkę z wodą. Nagle poczułem w żołądku skurcz. Sparowałem cios jeszcze zanim go zobaczyłem. Kopnięcie prosto na głowę. Zadane z taką siłą, ze z łatwością roztrzaskałoby mi czaszkę. Takie zagranie mógł zrobić tylko jeden człowiek. Mistrz. Zdusiłem w sobie jęk. Jak okażę słabość złamie mi drugą rękę a potem nos. Ukłoniłem się nisko jak etykieta Zakonu nakazywała. To nic nie dało. Piekący ból rozszedł się po moich plecach wyciskając łzy. To nie tak, ze byłem beksą... ktoś kto nigdy nie został zbiczowany, to tego nie zrozumie. Pieczenie pękniętej skóry jest gorsze od pulsowania złamanej kości.
- Znowu przyłapałem cię na leniwieniu się podczas treningu - Zaczął mistrz a ja nie podnosiłem się z ukłonu. Nie mogłem jeżeli chciałem mieć coś w ustach w tym tygodniu. Błaganie o litość nie miało sensu. Proszenie o wybaczenie tym bardziej nie. Jeżeli w tej chwili ośmieliłbym się otworzyć usta to prawdopodobnie nie byłoby co po mnie zbierać. Zamknąłem oczy oczekując na ból i zatrzymując na siłę uśmiech, który chciał pojawić się na mojej twarzy.

***

Powoli rozchyliłem powieki. Dlaczego sobie to wszystko teraz przypominam? Rozejrzałem się dookoła. Zgniłe belki, wilgoć na ścianie. Ten pokój zmarniał razem ze mną przez te lata. Musiałem wstać i się spakować. Aż nie do wiary, ze wyjeżdżam. Wcale mi się ten pomysł nie podoba. Co prawda wielu innych łowców dałoby się pokroić za takie zlecenie, ale nie ja. Ja wolę zepsute do cna mury naszego Zakonu... Podobają mi się wyblakłe witraże i zdeptane dywany. Lubię też mały lasek na wschód od głównej bramy, oraz leżący stojący tam grób. NIE NIE NIE Rozkaz to rozkaz. Idę zabijać niebezpieczne potwory w ludzkiej skórze. Homo Sapiens Nocturna... chociaż wy pewnie znacie je pod określeniem "wampiry". Ta, te przeklęte przez Boga istoty naprawdę istnieją. Chociaż, tak szczerze mówiąc ja nie wierzę w Boga... ani w Szatana. W sumie wierzę jedynie w siebie i w mojego przyjaciela Bena. Ale za żadne skarby nie odważyłbym się to powiedzieć na głos. Posadziliby mnie chyba na palu i tyle z mojego życia. Skończyłbym jako strach na wróble. Ech... Marny koniec jak na łowcę. Zakryłem oczy przedramieniem. Lenistwo w takich chwilach jest silniejsze niż grawitacja. W końcu zebrałem się w sobie i wstałem. Rozruszałem wszystkie stawy i spojrzałem sceptycznie na walizkę. Było tam już wszystko co trzeba, ale jeszcze jej nie zamknąłem by jak najbardziej odwlec wyjazd.
- Co za syf - westchnąłem i spojrzałem za okno -Żyję wśród idiotów- dodałem cicho pod nosem i uśmiechnąłem się łobuzersko. Ot mały bunt wewnątrz zakonu. Nic nie znacząca iskra. Bez beczki z prochem. Pojedynczy zryw, którego nie zauważy nawet sokole oko. Ale dla takiego jak ja to naprawdę wiele. Aż podskoczyłem gdy ktoś zapukał do moich drzwi. Momentalnie się uchyliły i ujrzałem w nich głowę starszego Mnicha.
- Witaj bracie - zacząłem i ukłoniłem się nisko. Powtórzył ten gest, ale nie odezwał się. Miał przysięgę milczenia. Niemniej wiedziałem po co go tutaj przysłali. Już czas bym ruszał. Skwapliwie zamknąłem walizkę i zarzuciłem pokrowiec od gitary na plecy. Tutaj kończyła się moja wola wolności. Wróciłem do dawnego ja. Przynajmniej powierzchownie. Nic nie stało mi na przeszkodzie by w locie do Londynu przeklinać na całego w myślach. Żyję wśród idiotów. Wśród ludzi... którzy nie wiedzą, ze są bydłem skazanym na rzeź. Ofiarami, że drapieżniki ciągle na nich polują. Że są wśród nich. Kretyni zapatrzeni w siebie i swoje życie, kruche jak stary pergamin. I gdy tak kląłem na wszystko co żyje i chodzi, to zdałem sobie sprawę z jednej istotnej rzeczy. Nienawidzę latać. Kurwa... Nienawidzę podróżować w czymkolwiek. Resztę lotu spędziłem przyjaźniąc się z kiblem. Iście wciągające zajęcie. Naprawdę kurwa zajebiste uczucie. Nie powiem... Początek tej misji, wypchał mnie takim optymizmem, ze aż stałem się pluszowym misiem.